Amerykański wojskowy pilot szybowcowy czasu II wojny światowej jest postacią unikatową w całej historii aeronautyki. Bez żadnej przesady jest to bohaterska postać, która – w przeciwieństwie do swoich kolegów z lotnictwa myśliwskiego lub bombowego – miała nie jednego przeciwnika, lecz dwóch. Pierwszym był jasno zdefiniowany wróg frontowy; drugim był własny aparat urzędniczy na tyłach – aparat bezduszny, nie szanujący szybownictwa wojskowego, nie rozumiejący jego potrzeb. Wspomniany pilot to postać z bardzo wielu przyczyn zasługująca na szczególne miejsce w historii, na najwyższy szacunek i podziw. Ale jednocześnie postać nie zaznająca tego ani na świecie, ani też we własnym kraju. W światowej literaturze historycznej pilot szybowcowy US Army Air Forces jest nieszczęsnym bohaterem różnych kłamstw i mitów, jak na przykład o jego rzekomym nieprzygotowaniu do walki wraz piechotą, gdy wielu spośród tych pilotów przeszło szkolenie sił specjalnych ((They Get There First – The Story of The First Troop Carrier Command, Headquarters, First Troop Carrier Command, Indianapolis 1944, s. 12.)) . Jest także nieszczęsnym bohaterem kłamstw i mitów, iż nigdy nie zaznał wojny na poziomie okopu i nigdzie nie walczył z bronią w ręku.
Brutalność, głupotę, bezduszność i bezprawie każdej wojny można ukazywać na wiele sposobów. Można ją ukazywać także na przykładzie tego, w co wrobiono pilotów szybowcowych USAAF, a co w Stanach Zjednoczonych jest tematem tabu po dziś dzień. Przy tym wszystkim pilotów szybowcowych USAAF historia, własne siły zbrojne, ale także ludzie, z którymi latali, potraktowały okrutnie. Znane są przypadki wypraszania pilotów szybowcowych USAAF z powojennych zjazdów koleżeńskich dywizjonów lotnictwa transportowego działających w danej operacji powietrznodesantowej. „Proponując” pilotowi szybowcowemu opuszczenie terenu zjazdu mówiono mu coś w rodzaju „ale ty przecież nie byłeś członkiem naszego dywizjonu”. To prawda, więc cóż można było odpowiedzieć zachowując godność? Chyba tylko to, iż „rzeczywiście nie byłem, ale walczyłem razem z wami w tej samej operacji”.
Nastąpiła tu zemsta faktu, że piloci szybowcowi USAAF nie mieli stałych przydziałów do dywizjonów. Byli swoistymi „freelancerami”, ale nie z własnej woli i decyzji. Mieli przydział do danej operacji szybowcowej, ale nigdy nie byli na stałe w strukturze dywizjonowej. W niej mieli prawo być tylko etatowi piloci silnikowi samolotów C-46 i C-47. Gdy dziś na historycznych zdjęciach widzimy grupę pilotów któregoś z dywizjonów lotnictwa transportowego USAAF w Europie to pilotów szybowcowych rozpoznaje się po tym, iż nie mają na kurtkach A-2, B-10, B-15 czy jakichkolwiek innych naszywki na lewej piersi z godłem danego dywizjonu. Piloci szybowcowi nigdy ich nie naszywali nie mając stałego przydziału do jakiegoś dywizjonu i żyjąc w systemie „dziś tu, jutro tam”, w zależności od tego, gdzie rzucił ich przydział operacyjny, ale nie etat w dywizjonie.

Fot. US Army and Navy Postal Services
Okrążenie w Bastogne 101. Dywizji Powietrznodesantowej US Army zimą 1944 roku należy do grupy najsłynniejszych epizodów w historii amerykańskiej wojskowości. Jest on opiewany tuż od zakończenia II wojny światowej praktycznie do chwili obecnej. Zaraz po wojnie, w roku 1947, rozpoczęto prace nad filmem fabularnym pt. „Battleground”, który na długie dekady stał się obrazem kultowym dla amerykańskich miłośników historii. Mówi on właśnie o zmaganiach okrążonej w Bastogne 101. DPD. Przyznanie temu w sumie przeciętnemu filmowi dwóch Oscrów i dwóch Złotych Globów w roku 1949 było bardziej uhonorowaniem żołnierskiego trudu w Bastogne niż talentów ekipy filmowej. Taki to był jednak czas, gdy wszyscy mieli jeszcze świeżo w pamięci potworność wojny i honorowanie na wszelkie sposoby żołnierskiego trudu należało do kanonu zachowań publicznych.
Z wielu powodów epizod Bastogne jest interesujący i bardzo wielowątkowy. Szkoda jedynie, iż spoczął on w okowach patriotycznej retoryki, patosu i mało refleksyjnej propagandy – tak samo zresztą, jak całość alianckich działań na zachodnioeuropejskim TDW. Brak szerszej refleksji nad casusem Bastogne jest istotną stratą dla miłośników historii, ale także dla teoretyków wojskowości. Jest to typowo amerykańskie (ale też brytyjskie, polskie i jakiekolwiek inne alianckie) uprawianie historii w krzywym zwierciadle. Paradoksalnie odbiorcą największych splendorów za Bastogne stali się ci, których wir wojny wtłoczył w ten punkt geograficzny przypadkowo, natomiast nie stali się ci, którym bez żadnego elementu przypadkowości wyznaczono lotniczą misję ratowania Bastogne za wszelką cenę, włącznie z faktem złamania amerykańskiego prawa lotniczego, za co nikt spośród kadry dowódczej USAAF w Europie (bo tylko tu prawo lotnicze było nagminnie łamane wobec szybowników) nigdy nie poniósł żadnych konsekwencji karnych.

Fot. Associated Press (non-commercial use)
Feldmarszałek von Rundstedt atakuje
Sekwencja wydarzeń, jaka doprowadziła do oblężenia przez Niemców belgijskiego miasta Bastogne była konsekwencją niemieckich działań planistycznych rozpoczętych już we wrześniu 1944 roku, gdy nie było jeszcze wiadomo, na jaki punkt geograficzny w Europie Zachodniej przypadnie hitlerowska kontrofensywa ((Parker D. S., Bitwa o Ardeny, Dom Wydawniczy Bellona, Warszawa 2002, s. 26.)) . Wiadomo było jedynie, iż ma się ona odbyć. Właśnie od września rozpoczęli Niemcy reorganizację i przegrupowanie swoich sił na froncie zachodnim. Był to także okres, gdy wyraźnie poprawiło się zaopatrywanie hitlerowskich wojsk na Zachodzie. Równolegle wzmacniano także stany liczebne jednostek wyczerpanych i zdziesiątkowanych w walkach z aliantami od Normandii do Wału Zachodniego. Jednostki złożone z niedobitków weteranów zasilano oddziałami rezerwowymi „Ersatzheer”. W ten sposób niedoszkolone i słabsze zdrowotnie rezerwy kadrowe „Ersatzheer” miały doszkolić się przy weteranach i nabrać lepszej tężyzny fizycznej.