Marian Duryasz, Moje podniebne boje. Wspomnienia dowódcy Dywizjonu 302 (Warszawa 2020, ss. 351, ilustracje) – recenzja
Latem br. grono miłośników lotnictwa na całym świecie wspominało 80. rocznicę bitwy o Wielką Brytanię. Specjalizujące się w publikacjach o tematyce militarnej wydawnictwo Bellona z Warszawy przygotowało z tej okazji wspomnienia jednego z polskich uczestników tejże bitwy – Mariana Duryasza.
Publikacja nie przykuwa uwagi. Została wydrukowana na szarym papierze o niewielkiej gramaturze. Okładka jest miękka, a oprawa klejona. Na okładce wykorzystano czarno-białą fotografię Duryasza. Ogólną szarość przełamuje żółty tytuł oraz utrzymane w srebrnym kolorze druga i trzecia strona okładki. Kolor srebrny prawdopodobnie nie został wybrany przypadkowo. W publikacji pojawia się bowiem wątek srebrnego Spitfire’a.
W związku z niezbyt olśniewającym wydaniem można zaryzykować stwierdzenie, że książka jest adresowana do miłośników polskich skrzydeł, a nie do kolekcjonerów, zbierających dla swej biblioteczki efektownie wydane książki. Wspomnienia nie zostały wydane szczególnie atrakcyjnie, lecz redakcję merytoryczną powierzono jednemu z najwybitniejszych specjalistów od zagadnienia polskiego lotnictwa w Wielkiej Brytanii – Wojtkowi Matusiakowi.
Książka składa się z zasadniczej części w postaci 29-rozdziałowych wspomnień Mariana Duryasza. Są one poprowadzone od początku przygody z lotnictwem (kursu w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie) do zakończenia drugiej wojny światowej. Rdzeń pracy uzupełniają: historia posiadanego przez wybitnego lotnika prywatnego Spitfire’a, wspomnienia o Marianie Duryaszu jego starszego syna Wojciecha oraz życiorys dowódcy 302. Dywizjonu Myśliwskiego spisany przez jego młodszego syna – Marka.
Publikację otwiera znakomity wstęp pióra Wojtka Matusiaka. Scharakteryzowano w nim Mariana Duryasza i jego wspomnienia na tle polskich pilotów myśliwskich w Wielkiej Brytanii i przygotowywanych przez nich wspomnień. Matusiak zaznaczył, że czytelnikowi przedstawia się publikację, której maszynopis powstał w okresie Polski Ludowej. Wskazał jednocześnie na wątki wymagające w związku z tym szczególnej ostrożności czytającego. Ponadto we wstępie znajduje się interesująca teza, iż bitwa o Wielką Brytanię była jedyną w tej skali przełomową bitwą drugiej wojny światowej, w której Polacy odegrali większą rolę. W związku z tym powinna mieć ona szczególne miejsce w polskiej polityce historycznej. Niestety, zdaniem Wojtka Matusiaka, w Polsce nadal istotność bitew ocenia się przez pryzmat liczby zaangażowanych żołnierzy i liczby ofiar.
O wykonanej przez Matusiaka świetnej pracy świadczy nie tylko przemyślany wstęp, ale również drobiazgowa redakcja merytoryczna. Redaktor starał się dawać przypisy omawiające do każdej nazwy, która, choć oczywista dla Duryasza, mogłaby być zagadką dla czytelnika. Już w pierwszym rozdziale redaktor wyjaśnił przykładowo, czym były korpusy kadetów, czy też Szkoła Podchorążych Lotnictwa.
Obydwa wymienione pojęcia są istotne, bowiem to właśnie od opisu ukończenia Korpusu Kadetów nr 2 i początku nauki w Szkole Podchorążych Lotnictwa Marian Duryasz rozpoczął swą narrację. Już w tym rozdziale pilot dał próbkę stylu własnej narracji. Starał się bowiem wydobyć ze swej pamięci nazwiska kadry Szkoły Podchorążych Lotnictwa i scharakteryzować każdego pamiętanego wychowawcę i wykładowcę. W rozdziale tym pojawiają się też informacje o tym, jak wyglądał dzień nauki, o wykładach oraz lotach. Warte uwagi jest też porównanie systemu szkolenia. Duryasz dążył do opisania systemu panującego do początku lat 30. XX wieku i skonfrontowania go ze sposobem szkolenia, którego on sam doświadczył. Nieco więcej miejsca poświęcił na omówienie systemu kursów dla oficerów innych broni. Ze względu na niższe koszty planowano jego wprowadzenie kosztem szkoły oficerskiej lotnictwa. Autor wspomnień wykazał wady tego systemu. Rozdział kończy się opisem promocji oficerskiej w 1934 roku i zakwalifikowania się autora na kurs pilotażu bezpośrednio po zakończeniu nauki w SPL.
O samej nauce pilotażu późniejszy dowódca 302. Dywizjonu Myśliwskiego wypowiedział się w drugim rozdziale. Bardzo skrótowo wspomniał o kursie szybowcowym. Później przeszedł do omówienia szkolenia silnikowego. W swą narrację wplótł ciekawe wątki związane z lotniczym folklorem epoki II Rzeczypospolitej (np. tyczące się dęblińskiego „Piekiełka”). Później przeszedł do charakterystyki wykorzystywanych w szkoleniu samolotów. Bardzo cenne było wskazanie niepopularnych wśród pilotów (bo wypadkowych) konstrukcji. Czytelnik musi jednak zachować czujność, bowiem Duryasz ani nie był historykiem lotnictwa, ani nie przelewał swych myśli na papier na bieżąco. W rezultacie zdarza mu się wpleść w narrację tezę o pamiętaniu przez Poteza XV pierwszej wojny światowej (szkoda, że redakcja nie zareagowała). Podobnie jak w rozdziale pierwszym pojawiła się też charakterystyka kadry. Za wartościowe należy przy tym uznać wskazanie na różnice w sposobie szkolenia w porównaniu z wcześniejszymi latami (na płaszczyźnie sprzętu, czy też kadry).
W rozdziale trzecim autor przedstawił początek swej przygody z lwowskim 6. Pułkiem Lotniczym. Po ukończonym kursie trafił bowiem, jeszcze w charakterze obserwatora, do bazującej we Lwowie 65. Eskadry Liniowej. Duryasz przedstawił strukturę pułku, wiele uwagi poświęcił samolotom, scharakteryzował personel (w tym dowódcę ppłk. Tadeusza Praussa i jego zastępcę mjr. Wiktora Pniewskiego). Warto wskazać, że pomylił się, pisząc o Bréguecie XIX jako o maszynie całkowicie metalowej. W rzeczywistości samolot częściowo był kryty płótnem. Takie potknięcie redakcja też powinna wychwycić. Podobnie jak we wcześniejszym rozdziale Duryasz podkreślił, co czyniło dany samolot niepopularnym w oczach personelu latającego. W pracy nie brakuje interesujących informacji, jak np. zaniechanie lotów wiosną z powodu rozmakania lotniska. Następnie autor omówił swe powtórne oddelegowanie na kurs pilotażu w Dęblinie. Duryasz wspomniał o zaistniałej wówczas serii fatalnych wypadków lotniczych, w których zginęli: ppor. pil. Franciszek Wojnarowicz, ppor. Bohdan Wołkowicz, ppor. Wilhelm Hofmokl-Ostrawski i chyba najbardziej znany – por. Stanisław Latwis. Rozdział kończy się opisem powrotu do Lwowa. W eskadrze treningowej 6. Pułku Lotniczego ćwiczył się odtąd w pilotażu, ale nadal pozostawał na etacie obserwatora. Wkrótce został jednak pełnoprawnym pilotem. Jeden z ostatnich poruszonych w tym rozdziale wątków dotyczy sprawy rzekomego uprowadzenia samolotu przez mechanika. Redakcji nie udało się zweryfikować prawdziwości tych słów. Nie było to zresztą proste, bowiem Duryasz w tego typu wypadkach pomijał dane personalne kompromitującej się osoby. Nie jest to jednak regułą. Przykładowo nielubiany przez autora kpt. Henryk Kaszuba-Dąbrowski został wymieniony z imienia i nazwiska, a jego styl bycia i fatalne decyzje Duryasz ocenił bardzo surowo.
Rozdział czwarty związany jest z drogą od eskadry liniowej we Lwowie do dywizjonu myśliwskiego w Poznaniu. W maju 1936 roku młody lotnik został bowiem skierowany do Grudziądza na wyższy kurs pilotażu. Autor bardzo pochlebnie wyraził się o tamtejszej kadrze. Poza podjęciem kwestii instruktorów znów wiele miejsca poświęcił samolotom. Po trwającym 2,5 miesiąca szkoleniu późniejszy uczestnik walk pod niebem Wielkiej Brytanii został przeniesiony do bazującej w Poznaniu 133. Eskadry Myśliwskiej. Przy tej okazji Duryasz omówił strukturę dywizjonu myśliwskiego i ponownie podjął się wystawienia ocen kolegom w nowej jednostce.
W rozdziale piątym pojawiły się informacje o tragicznych kilku tygodniach w 3. Pułku Lotniczym (lipiec/sierpień 1937 roku). W krótkim czasie śmierć ponieśli: ppor. Władysław Sadowski, ppor. Piotr Łętowski, ppor. Włodzimierz Kujawski, por. Aleksander Zyskowski i kpt. Józef Wróbel. Ogółem w miesiąc zginęło sześciu pilotów. W tym czasie władze lotnicze II Rzeczypospolitej postanowiły utworzyć dywizjon myśliwski we Lwowie. Jego rdzeniem miała być właśnie 133. Eskadra Myśliwska. Duryasz nie zastanawiał się długo i chętnie udał się do garnizonu, w którym służył już wcześniej.
Następny rozdział autor poświęcił na kolejny w swym życiorysie okres lwowski. Ciekawie przedstawił tam postawione w 1938 roku dywizjonowi myśliwskiemu lwowskiego pułku zadanie blokowania ewentualnego przerzutu radzieckich samolotów do Czechosłowacji. Równie cenne i chyba nigdzie tak precyzyjnie nie opisane jest omówienie sprawy doskonalenia pilotów myśliwskich w eskadrach. Wart szczególnej uwagi jest system podziału pilotów w eskadrach na klasy, w zależności od stopnia wyszkolenia. W rozdziale szóstym pojawia się też opis wypadku por. Tadeusza Jeziorowskiego. W narrację autor wplótł ponadto krytyczną opinię polskich lotników na temat operacji zaolziańskiej. Trudno stwierdzić, czy opinia ta była rzeczywiście reprezentowana przez wszystkich polskich lotników, czy autor imputował własne przemyślenia swemu otoczeniu, czy też jest to efekt powstania wspomnień w okresie Polski Ludowej, która była niechętna „sanacji”, a akcję zaolziańską uważała za jedną z największych zbrodni przedwrześniowej Polski.
W rozdziale siódmym Duryasz przedstawił swoje przeniesienie ze Lwowa do Wyższej Szkoły Pilotów w charakterze instruktora. Omówił przy okazji relokację placówki do Ułęża. Zaznaczył przy tym, iż personel szkoły miał wiele pracy, bowiem wobec zbliżającego się widma wojny zintensyfikowano szkolenie pilotów. Przytoczył też anegdotę, wedle której wizytujący Ułęż gen. bryg. Ludomił Rayski miał chełpliwie wypowiadać się o ogromnych zapasach samolotów w magazynach. Jak słusznie wychwyciła redakcja, nie mógł to być Rayski, albo stało się to w innym terminie. Rayski nie stał bowiem wówczas na czele polskiego lotnictwa.
Rozdziałem ósmym narracja wkracza w okres drugiej wojny światowej. Czytając tekst można dowiedzieć się o interesujących procedurach na lotnisku w Ułężu – rozstawianiu samolotów, wydzieleniu klucza broniącego lotnisk i mostów, czy też kopaniu rowów przeciwodłamkowych. Z omówienia sytuacji na lotnisku wyziera całkowita bezsilność polskiego pilota. Efekt ten jeszcze potęgują: opis nieudanego pościgu na PZL P.7 za He 111 oraz relacje na temat bombardowań lotniska. Autor wspomina o bombardowaniach w wykonaniu Ju 86. Wydaje się to mało prawdopodobne. Redakcja powinna zwrócić na to uwagę. Po kilku budzących gorycz dniach personel lotniska otrzymał rozkaz wycofania się do Sokala, a następnie w kierunku rumuńskiej granicy. Dość ogólnikowo autor wspomniał o agresji Armii Czerwonej w dniu 17 września, ale nie pominął całkowicie tego wątku. Jest to godne uwagi, biorąc pod uwagę fakt, że wspomnienia powstały w okresie Polski Ludowej.
Dziewiąty rozdział Duryasz poświęcił na przedstawienie swej peregrynacji z Rumunii do Francji. Charakteryzując trudny los polskich lotników (pokonywanie przeszkód stawianych Polakom przez Rumunów, choroby, problemy z aprowizacją) autor skrytykował przy okazji generałów Władysława Kalkusa i Ludomiła Rayskiego. Z drugiej strony bardzo pozytywnie wypowiedział się o ppłk. Bolesławie Stachoniu, który odegrał ważną rolę w ułatwieniu polskim lotnikom ewakuacji na zachód. Z opisem ogromnych trudności w poruszaniu się po terenie Rumunii oraz obrazem żywienia się za pomocą zebranych z pól suchych kolb kukurydzy świetnie kontrastuje końcowa część rozdziału, gdzie autor opisał swą podróż do przez północne Włochy i bardzo życzliwy stosunek tamtejszych mieszkańców do Polaków. Mimo fatalnych nastrojów w czasie podróży Marian Duryasz zdołał zwiedzić Wenecję.
Już 10 października autorowi „Moich podniebnych lotów” udało się przekroczyć granicę francuską. Pobytowi nad Sekwaną poświęcił rozdział dziesiąty. We Francji nie udało mu się otrzymać przydziału operacyjnego, dlatego strony książki zajmuje relacjonowanie zwiedzania, nauki języka francuskiego i gry w karty. W tym samym rozdziale Duryasz wspomniał też o podziale polskich lotników na grupę francuską i brytyjską.
Wątek grup brytyjskiej i francuskiej doczekał się kontynuacji na stronach kolejnego rozdziału. Autor wspomnień opisał w nim bunt polskich podchorążych, wynikający z niesatysfakcjonujących stronę polską warunków tzw. pierwszej umowy lotniczej polsko-brytyjskiej (która ostatecznie nie została zawarta). Polakom nie odpowiadały kwestie awansów, czy też podległości wobec Brytyjczyków. Podchorążych dodatkowo zabolał fakt traktowania ich jak szeregowych, bowiem w systemie brytyjskim nie było grupy żołnierzy o zbliżonej charakterystyce, co podchorążowie w systemie Wojska Polskiego. W jedenastym rozdziale Duryasz zajął się też kwestią szkoleń, wykładów, a także przybywaniem kolegów z Francji po kolejnej przegranej kampanii.
Rozdziałem dwunastym autor powrócił do relacji na temat swej działalności operacyjnej. Stosowany schemat przypomina narrację sprawdzoną w pierwszych rozdziałach. Autor został skierowany do 213. Dywizjonu Myśliwskiego, więc starał się scharakteryzować personel dywizjonu. Warto podkreślić, że wypowiada się pozytywnie o Brytyjczykach. Równie cenne było przyznanie się, iż skierowano go do dywizjonu operacyjnego, choć angielski znał wówczas bardzo słabo i nie miał w związku z tym większego pożytku z radia. Wiele miejsca autor poświęcił ponadto na opis zawiłości prawnych polskiego lotnictwa u boku RAF.
Swe pierwsze starcie powietrzne późniejszy dowódca 302. Dywizjonu Myśliwskiego omówił w rozdziale trzynastym. Można tam wyczytać wiele interesujących szczegółów na temat taktyki walki obu stron. Jego dywizjon podjął atak na krąg obronny Messerschmittów Bf 110, wówczas pierwszą trójkę Hurricane’ów zaatakowały osłaniające „stodziesiątki” Messerschmitty Bf 109. Autor wyrwał się z trudnego położenia, bowiem wiedział o przewadze swojego samolotu w prawym zakręcie. Nie wszyscy piloci dywizjonu mieli tyle szczęścia. Poległ belgijski lotnik, którego śmierci Duryasz bardzo żałował.
Opisany pojedynek z Messerschmittami był jednym z nielicznych, bowiem 213. Dywizjon Myśliwski bazował w zachodniej strefie, gdzie rzadko dochodziło do walk powietrznych. Z czasem jednak dywizjon Duryasza trafił pod Southampton. Wątki związane z pobytem w południowej Anglii autor zaczął omawiać począwszy od rozdziału czternastego. Wypowiedział tam swoje przemyślenia na temat nieprzeciętnej roli radarów dla obrony Wysp Brytyjskich. Miłośnicy skrzydlatej historii znajdą tam kolejny interesujący opis taktyki (a może nawet sztuki operacyjnej) broniących się Królewskich Sił Powietrznych. Otóż, przeciwko nadlatującym wyprawom Luftwaffe wysyłano kolejne fale myśliwców. Zadaniem pierwszej fali było rozbicie agresora. Kolejna fala miała za zadanie pogłębić rozbicie. Natomiast trzecia fala całkowicie niszczyła przeciwnika i prowadziła pościg. 213. Dywizjon Myśliwski w południowej Anglii miał najbardziej niewdzięczne zadanie – przynależał do pierwszej fali. W tym rozdziale Duryasz wypowiedział się też o systemie uzupełniania strat w RAF-ie. Bardzo szybko wypełniano ubytki samolotów, ale zdecydowanie gorzej było z pilotami. Względem brytyjskich pilotów autor miał stosunek raczej pozytywny. Nie wahał się jednak krytykować we wspomnieniach nieudolnego dowódcę dywizjonu. Na łamach tego rozdziału opisał też swoje pierwsze zwycięstwo powietrzne – zestrzelenie Messerschmitta Bf 110. Lektura czternastego rozdziału to też możliwość zapoznania się z psychiką pilotów, która bardziej cierpiała w czasie oczekiwania na start niż podczas walki. Autor zaznaczył również, że w tym okresie latał niemal bez przerwy, gdyż jesień była piękna i prawie wszystkie dni pozwalały na wykonywanie zadań w powietrzu.
Rozdział piętnasty autor poświęcił na charakterystykę polskich pilotów służących w 213. Dywizjonie Myśliwskim oraz, bazującym wówczas na tym samym lotnisku, 145. Dywizjonie Myśliwskim. Nacisk położył na ich przeżycia w okresie bitwy o Wielką Brytanię, w szczególności na zestrzelenia, odniesione w walkach powietrznych rany i traumatyczne przeżycia w szpitalach. Ważną część rozdziału stanowi opis śmierci kolejnych polskich kolegów. Rozdział kończy się opisem zwycięskiego dla Aliantów zakończenia bitwy o Wielką Brytanię. Duryasz zaznaczył jednak, iż nie oznaczyło to całkowitego końca nalotów. Zmieniła się tylko niemiecka taktyka. Odtąd Luftwaffe skupiała się na nalotach nocnych i dziennych atakach nękających w wykonaniu samolotów myśliwskich.
W rozdziale szesnastym Marian Duryasz opisał swoją walkę powietrzną z bombowcem Heinkel He 111. Polski pilot zgłosił nieprzyjacielską maszynę jako prawdopodobne zwycięstwo, bowiem z braku amunicji nie zdołał „wykończyć” swej ofiary. Poważnie uszkodzony samolot nie miał jednak większych szans na powrót do Francji. W tym rozdziale czytelnik dowiaduje się, iż autor został zastępcą dowódcy eskadry. Relacjonując swój pojedynek z Heinklem autor przemycił ciekawe wątki taktyczne. Pisał mianowicie, że wrogie wyprawy bombowe najpierw były celem artylerii przeciwlotniczej, która przestawała strzelać, gdy do akcji wchodziły myśliwce RAF-u. Ponadto wskazał też, że brytyjskie dywizjony otrzymywały różne zadania w zależności od posiadanego sprzętu. Spitfire’y walczyły z eskortą myśliwców, a Hurricane’y starały się niszczyć bombowce.
Z kwestiami taktycznymi wiąże się również rozdział siedemnasty. Duryasz wskazał w nim na brytyjską i polską formację dywizjonu i ewolucję brytyjskiej koncepcji w toku działań wojennych. Brytyjska taktyka czterech trójek musiała się zmienić, bowiem utrudniała obronę, a formacja była łatwa do zaskoczenia. Dla asekuracji dywizjony RAF wyznaczały tzw. „żmijkowych”, którzy latali po linii łamanej dla obserwacji. Spadła jednak szybkość dywizjonów. Autor zaznaczył, że w ogóle brytyjskie dywizjony latały dość powoli. Zadanie osłony całości dywizjonu otrzymywały tylne trójki. To jednak zazwyczaj one były pierwszymi celami ataku. Szyk lansowany przez Polaków zakładał poruszanie się dywizjonu w systemie trzech czwórek. Przy czym czwórki znajdowały się dalej od siebie niż brytyjskie trójki. Omówienie kwestii taktycznych autor bardzo zręcznie pogodził z głównym wątkiem swej narracji, czyli przebiegiem swojej kariery. Jesienią 1941 roku kończyła się powoli jego służba w południowej Anglii. Duryasz ocenia ją jako najtrudniejszą, bowiem on i jego koledzy zawsze znajdowali się niżej od samolotów niemieckich.
Rozdział osiemnasty rozpoczyna się od opisu trudności z otrzymaniem urlopu i wycieńczeniem ciągłą służbą na wymagającym odcinku. Ostatecznie otrzymał zgodę na wypoczynek, ale ten sam dzień stał się „czarnym dniem” dywizjonu. Stracił dwóch kolegów, a dywizjon nie odnotował większych sukcesów. Inne dywizjony w tym rejonie też więcej zanotowały po stronie strat niż sukcesów. Autor nie przedstawił całej sytuacji jednoznacznie, ale za niepowodzenie 213. Dywizjonu Myśliwskiego obwiniał nieudolnego i upartego dowódcę. Poprosił więc o pomoc ppor. pil. Witolda Urbanowicza i za jego wstawiennictwem otrzymał przydział do 302. Dywizjonu Myśliwskiego „Poznańskiego”.
O ile do tej pory rozdziały wspomnień były ułożone ściśle chronologicznie, o tyle rozdział dziewiętnasty nieco wymyka się z tego schematu. Autor starał się podsumować w nim udział Polaków w bitwie o Wielką Brytanię. Chciał uczynić to jak najbardziej obiektywnie i przedstawić rzeczywisty wkład polskich lotników w zwycięstwo. Warta uwagi jest jego konkluzja, iż Polacy zasilili siły obrony w krytycznym momencie.
W kolejnych rozdziałach narracja znów prowadzona jest chronologicznie. W rozdziale dwudziestym Duryasz opisał swe początki w 302. Dywizjonie Myśliwskim, więc utartym schematem zaczął od charakterystyki personelu jednostki. Ewentualne pomyłki w obsadzie etatów wychwyciło czujne oko redaktora merytorycznego. Pilot wspomniał też o konflikcie pomiędzy polskim dowódcą dywizjonu mjr. Mieczysławem Mümlerem a Brytyjczykami, czego konsekwencją było odejście doświadczonego i szanowanego polskiego oficera ze stanowiska. Dobrym dowódcą okazał się jednak także jego następca – mjr Piotr Łaguna. Za czasów jego komendantury jednostka została okrzyknięta najszybciej startującym dywizjonem RAF. Duryasz przekazał też wiadomości: na temat utworzenia polskiego skrzydła myśliwskiego, o podstawowych zadaniach dywizjonu w tym czasie (patrolowanie i ochrona konwojów), a także o tarciach pomiędzy Polakami i brytyjskim personelem.
Interesującą przygodę autor przedstawił w rozdziale dwudziestym pierwszym. Rozpoczął od opisu przezbrojenia dywizjonu w samoloty Hurricane II, które umożliwiały wejście na znaczne wysokości. Autor wspomnień postanowił skorzystać z tej możliwości i wykonał lot próbny, wznosząc się na przeszło 10 tys. m. Wówczas zemdlał z powodu zajęcia zatok czołowych (wcześniej bagatelizował długotrwały katar). Mógł zginąć, lecz ocknął się na wysokości 2,5 tys. m. Skierowano go do szpitala, po jego opuszczeniu komisja lekarska orzekła zdolność do wykonywania lotów, a pilot trafił do 317. Dywizjonu Myśliwskiego „Wileńskiego”. Fizycznie nic mu nie dolegało, ale psychicznie nie był w stanie pokonać strachu przed wejściem na więcej niż 7-7,5 tys. m. Dalsza narracja została poświęcona utworzeniu II. Skrzydła Myśliwskiego Polskich Sił Powietrznych i przezbrojeniu dywizjonu w samoloty Supermarine Spitfire.
Kolejny rozdział okazał się dla autora dobrą okazją do przedstawienia wewnętrznych konfliktów wśród polskich polityków w Wielkiej Brytanii. Duryasz pisał wprost, iż Władysław Raczkiewicz i gen. Kazimierz Sosnkowski prowadzili „krecią” robotę przeciwko gen. Władysławowi Sikorskiemu za próbę nawiązania stosunków ze Związkiem Radzieckim. Rzekomo jakiś porucznik agitował na lotnisku przeciw Sikorskiemu. W reakcji na całą sytuację personel polskich dywizjonów myśliwskich wystosował oficjalne listy poparcia dla gen. Sikorskiego. Znamienne, że inicjatywę tę poparła tylko część polskich dywizjonów bombowych.
Rozdział dwudziesty trzeci dla odmiany został poświęcony na przedstawienie fatalnego lotu nad Francję w wykonaniu I. Polskiego Skrzydła Myśliwskiego w dniu 29 kwietnia 1942 roku. Wówczas na lecący na samym dole 317. Dywizjon Myśliwski spadło silne zgrupowanie Focke Wulfów Fw 190. Zginęli dowódca skrzydła mjr. Marian Pisarek i dowódca dywizjonu kpt. Piotr Ozyra. W narracji Duryasza da się zauważyć ogromny żal w stosunku do personelu dwóch lecących u góry polskich dywizjonów, które najpierw nie zauważyły agresorów, a następnie wycofały się, rzekomo nadal nie widząc Focke Wulfów.
Po opisanym wyżej epizodzie autor został odesłany do Wyższej Szkoły Lotniczej. Na ten fragment swego życiorysu poświęcił rozdział dwudziesty czwarty. Odejście z 317. Dywizjonu Myśliwskiego było podyktowane konfliktem personalnym, lecz Duryasz nie podał szczegółów. W WSLot został pomocnikiem dyrektora nauk, a przy tym pełnił obowiązki asystenta w Katedrze Lotnictwa Myśliwskiego. Sprawdzonym zwyczajem autor scharakteryzował kadrę ośrodka. Nieco więcej miejsca poświęcił na przedstawienie postaci ppłk. Bohdana Kleczyńskiego.
Wątek Kleczyńskiego posłużył Duryaszowi do ponownego ukazania politycznych przepychanek w wojsku. W rozdziale dwudziestym piątym znów wspomniał o pamfletach przeciw gen. Sikorskiemu, a także o organizacjach piłsudczykowskich, które posiadały rzekomo poparcie polskich dywizjonów bombowych. Na zakończenie przedstawił śmierć gen. Władysława Sikorskiego i przejęcie władzy przez gen. Kazimierza Sosnkowskiego. Sytuacja ta wymusiła zmiany także na niższych szczeblach. Z tego względu dowódcą lotnictwa został płk (później gen. bryg.) Mateusz Iżycki. Tego ostatniego Duryasz przedstawił jako postać przeciętną. Nie ukrywał nawet swojej niechęci względem niego.
Od problemu konfliktów w polskim środowisku emigracyjnym odszedł w rozdziale dwudziestym szóstym. Opisując w nim swoje staże w 303. i 316. Dywizjonie Myśliwskim oraz powrót do 302. Dywizjonu Myśliwskiego podjął zagadnienie przygotowań Aliantów do inwazji na kontynent europejski. Autor skupił się na kwestiach organizacyjnych oraz opisał charakter działań swej jednostki przed rozpoczęciem inwazji.
Same loty 302. Dywizjonu Myśliwskiego „Poznańskiego” na osłonę sił inwazyjnych zostały omówione w kolejnym rozdziale. Znajdują się tam relacje na temat osłony floty inwazyjnej, Dakot ze spadochroniarzami, a następnie patrolowanie pola walki w Normandii. Rozdział kończy opis przeniesienia dywizjonu na ziemię francuską. Narracja w rozdziale jest prowadzona do końca czerwca 1944 roku.
W przedostatnim, dwudziestym ósmym rozdziale autor przedstawił objęcie przez siebie dowództwa nad 302. Dywizjonem Myśliwskim. W rozdziale tym opisał kilka lotów bojowych, ewidentnie korzystając z własnej książki lotów. Zwiększa to jego wiarygodność. W rozdziale pojawiły się też między innymi informacje o pierwszych lotach nad Niemcami, czy też o słynnym noworocznym uderzeniu kilkudziesięciu Fw 190 na lotnisko polskiego skrzydła pod Gandawą. Duryasz przedstawił te wydarzenia jako wielki sukces strony polskiej, bowiem po ataku Focke Wulfy natknęły się na powracające z lotu polskie Spitfire’y. Wynik starcia miał być wyjątkowo korzystny dla strony polskiej. Rozdział kończy się wraz z końcem drugiej wojny światowej.
Wspomnienia Duryasza zamyka rozdział o trudnym położeniu polskich lotników po zakończeniu wojny. Już pierwszy akapit nie pozostawia wątpliwości, że wspomnienia powstały w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Autor datuje bowiem zakończenie wojny na 9 maja 1945 roku. Autocenzurą należy chyba też tłumaczyć sugestię, iż żołnierze z Wielkiej Brytanii nie chcieli wracać do kraju ze względu na zniechęcające wypowiedzi polityków emigracyjnych. Duryasz w dwudziestym dziewiątym rozdziale poruszył ponadto problem spraw okupacyjnych w Niemczech. Ponownie dał też upust swej niechęci względem Iżyckiego, którego oskarżył o nielegalny handel na terenie Europy. Swe wspomnienia zakończył relacjonując rozwiązanie polskich jednostek lotniczych jesienią 1946 roku.
Kolejne elementy książki można traktować jako swego rodzaju obszerne suplementy. Pierwszym z nich jest przetłumaczony przez Marka Duryasza fragment książki Toma Neila „Silver Spitfire” z odpowiednim komentarzem. Przetłumaczona została historia wejścia Neila w posiadanie legendarnej maszyny. Otóż na lotnisku, gdzie służył Neil, na tym myśliwcu wylądował holenderski pilot. Holender wkrótce odleciał na pokładzie samolotu transportowego i już się po Spitfire’a nie zgłosił. Neil się zainteresował, oddał maszynę mechanikom w celu remontu, a ostatecznie przywłaszczył sobie samolot. Nakazał usunięcie wszystkich numerów i znaków poza brytyjskimi kokardami i przemalowanie myśliwca na srebrny kolor. Z czasem jednak zaczął się obawiać, iż zostanie oskarżony i skazany za przywłaszczenie wojskowego mienia (słyszał o podobnym wypadku). W maju 1945 roku myślał już tylko o pozbyciu się maszyny. Przez służącą w Gandawie narzeczoną rozpuścił wiadomość o chęci oddania Spitfire’a. Tam zgłosił się do niego Marian Duryasz. Z czasem Duryasz oddał samolot S/L Ludwikowi Martelowi, a ten ostatni odsprzedał myśliwiec Amerykanom. Cała historia jest niezwykle interesująca. W zręczny sposób zasygnalizowano też jak dwie na pozór różne historie – zaprezentowaną w książce Toma Neila oraz wynikającą z rodzinnej legendy Duryaszów – udało się powiązać w całość.
Kolejny suplement to tekst Wojciecha Duryasza, który opisał obraz ojca Mariana w swych wspomnieniach. Znajdują się tam informacje o pierwszym spotkaniu po wojnie, o pojawiającej się brytyjskiej niechęci względem Polaków, czy też o powrocie rodziny Duryaszów do Polski. Przede wszystkim jednak są tam przedstawione sprawy rodzinne.
Książkę zamyka życiorys Mariana Duryasza, który został opracowany przez jego drugiego syna – Marka. Życiorys stanowi ważne uzupełnienie wspomnień byłego dowódcy 302. Dywizjonu Myśliwskiego „Poznańskiego”. Rozszerzone są tam informacje pojawiające się już w części, której autorem był sam Marian Duryasz – o jego bytności: w Szkole Podchorążych Lotnictwa, 6. Pułku Lotniczym, na kursie pilotażu podstawowego i wyższego, 3. Pułku Lotniczym, ponownie 6. Pułku Lotniczym i Wyższej Szkole Pilotów. Dalej można się zapoznać z wątkami odnoszącymi się do ewakuacji do Rumunii i przedostania się do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii. Wreszcie opisany jest udział Duryasza w bitwie o Wielką Brytanię, jego służba w składzie 302. i 317. Dywizjonu Myśliwskiego, 58. OTU, pobyt w WSLot, służba w 308. Dywizjonie Lotniczym, loty w czasie D-Day i wreszcie objęcie dowództwa nad 302. Dywizjonem Myśliwskim. Na tym jednak nie koniec. Życiorys obejmuje też okresy, które Marian Duryasz pominął milczeniem. Opisane są więc wątki z jego urodzin i pobytu w szkole, a przede wszystkim to, co wydarzyło się po powrocie zasłużonego lotnika do Polski: służba w tzw. „ludowym” Wojsku Polskim i wyrzucenie z lotnictwa, życie w cywilu, rehabilitacja i powrót do lotnictwa po „odwilży”, praca w charakterze szefa baz agrolotniczych w Afryce i wreszcie śmierć weterana bitwy o Wielką Brytanię w 1993 roku. Tę część pracy fantastycznie ubarwiają zdjęcia związane z życiem rodzinnym Mariana Duryasza.
Ogromna liczba fotografii, w szczególności portretowych, jest zresztą wielką wartością całej książki. Wydawcy bardzo zależało, by niemal każdy pojawiający się w narracji bohater został opatrzony zdjęciem. Podobnie rzecz się ma z samolotami. Jeśli w tekście Duryasz wspomniał o jakimś typie samolotu, to od razu wydawnictwo zamieściło fotografię. Świadczy to nie tylko o merytorycznym podejściu wydawnictwa do zagadnienia, ale także o umiejętnie przeprowadzonym składzie.
Jak już wcześniej wspomniano ogromną wartość mają też przypisy redaktora merytorycznego. Wyjaśnienia są krótkie i na ogół precyzyjne. W jednym przypadku można jednak postawić redaktorowi drobny zarzut, wynikający prawdopodobnie właśnie z dążenia do maksymalnego skracania przypisów omawiających. Mianowicie na stronie 23 wspomniał on, że przed drugą wojną światową „nawigatorów nazywano obserwatorami”. Jest to trochę za daleko idący skrót myślowy. Zadania jednych i drugich częściowo się pokrywały, ale nie były tożsame. Reprezentowane przez redaktora podejście do tego problemu bliskie był zresztą samemu autorowi wspomnień, który na stronie 31 wspomniał o specjalności „nawigatorów” w Szkole Podchorążych Lotnictwa.
Publikacja jest wydana w sposób staranny. Niemal niedostrzegalne są tak zwane „literówki”. Można tylko wskazać, że na stronie 20 pojawia się słowo „uprawieni”. Poza tym nie dostrzeżono podobnych potknięć.
Trzeba otwarcie stwierdzić, iż wydawnictwo Bellona wykonało znakomitą pracę. Wypuściło na rynek nieznane bliżej wspomnienia polskiego lotnika i tym samym przyczyniło się do dalszego rozwoju badań nad zagadnieniem polskich lotników w Wielkiej Brytanii. Same wspomnienia to jednak nie wszystko. Podczas ich opracowywania wykonano ogromną pracę redakcyjną. Jeden z największych polskich specjalistów od lotnictwa w okresie drugiej wojny światowej wyłapał potknięcia i opatrzył przypisami wszelkie pojęcia, które mogłyby być niejasne. Dzięki temu wspomnienia Duryasza zyskały na wartości i stały się przystępniejsze także dla czytelnika, który nie ma na co dzień zbyt wiele wspólnego z historią polskich skrzydeł. Jedynym chyba zastrzeżeniem wobec redakcji może być sposób wydania. Bez wątpienia przyczynił się on do obniżenia kosztów (które zostałyby przerzucone na nabywcę), ale jednak nie pasuje do tak wartościowej pod względem zawartości książki.
dr Mariusz Niestrawski