infolotnicze.pl

Tadeusz Kotz, Mój dywizjon 303, Bellona, Warszawa 2018, ss. 331 – recenzja

Sierpień tego roku jest bardzo dobry jeśli chodzi o pamięć o 303. Dywizjonie Myśliwskim im. Tadeusza Kościuszki. Wystarczy wspomnieć, że w kinach jeden po drugim wyświetlono w odstępnie parunastu dni dwa filmy fabularne. Nie tylko jednak kinomani mieli możliwość spędzenia czasu z najsłynniejszym polskim dywizjonem myśliwskim. W tym samym czasie bowiem wydawnictwo Bellona zaprezentowało na rynku wydawniczym wspomnienia Tadeusza Kotza pod tytułem „303. Mój dywizjon”.

Jest to polskie wydanie książki, która w 2005 roku ukazała się w Kanadzie, gdzie po drugiej wojnie światowej mieszkał autor. Oryginalny tytuł brzmiał „Błękitne niebo i prawdziwe kule”. Biorąc pod uwagę zawartość książki był to tytuł zdecydowanie bardziej adekwatny. Trudno mieć jednak większy żal do wydawnictwa, dla którego liczy się sprzedaż. Ubolewać można tylko nad tym, że w historii polskiej literatury nie trafiło się więcej Arkadych Fiedlerów, którzy spopularyzowaliby historię innych polskich dywizjonów w Wielkiej Brytanii.

Tadeusz Kotz (Koc) zawarł bowiem w swych wspomnieniach historie związane nie tylko z 303. Dywizjonem Myśliwskim, lecz z całym swym lotniczym życiorysem. A był to życiorys bardzo bogaty. Autor urodził się w 1913 roku. Był absolwentem dęblińskiej „Szkoły Orląt”. Jako pilot 161. Eskadry Myśliwskiej brał udział w kampanii polskiej 1939 roku. Przedarł się do Francji, a następnie do Wielkiej Brytanii, gdzie służył najpierw w 307. Dywizjonie Myśliwskim Nocnym „Lwowskich Puchaczy”. Od października 1940 roku latał w Dywizjonie 303. Później służył też w 245. Dywizjonie Myśliwskim RAF, 317. Dywizjonie Myśliwskim „Wileńskim” i 308. Dywizjonie Myśliwskim „Krakowskim”. Od lipca 1943 roku ponownie znalazł się w 303. Dywizjonie Myśliwskim, a po czterech miesiącach został jego dowódcą. Od września 1944 roku służył w szkolnictwie i w sztabach. Za drugą wojnę światową był odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Wojskowego Virtuti Militari, czterokrotnie Krzyżem Walecznych i Distinguished Flying Cross. Tadeusz Kotz zmarł w 2008 roku.

Swe przeżycia Tadeusz Kotz przedstawił w 61 (według numeracji, w rzeczywistości jest 60!) krótkich, ułożonych chronologicznie rozdziałach. Są one uzupełnione przedmową Stefana Króla zwięzłym, ale treściwym biogramem autora i wreszcie wstępem napisanym przez Tadeusza Kotza w 2000 roku.

Pierwsze wrażenie książki niestety nie jest najlepsze. U góry okładki znajduje się nawiązanie do słynnych słów Winstona Churchilla, w których dziękował lotnikom myśliwskim za obronę Wielkiej Brytanii. Zapisana na okładce fraza brzmi: Jeden z tych nielicznych, którym tak wielu zawdzięcza tak wiele. Jest to bardzo duże nadużycie ze strony wydawcy, bowiem Tadeusz Kotz nie brał udziału w bitwie o Wielką Brytanię. Zresztą połączenie słów Churchilla z tytułem książki „303. Mój dywizjon” z całą pewnością jeszcze spotęguje panujące w społeczeństwie mity, jakoby Churchill wypowiedział te słowa (między innymi) w stosunku do pilotów 302. i przede wszystkim 303. Dywizjonu Myśliwskiego. Jest to nadużycie dużego kalibru, gdyż w słowach Churchilla nie ma wzmianki o Polakach, a zostały one wypowiedziane zanim polskie dywizjony myśliwskie weszły do akcji.

Sama publikacja została wydana na nienajlepszym papierze, niemal papierze gazetowym. Oprawa jest klejona. Książka liczy ponad 300 stron, ale strony zapisane są bardzo dużą czcionką, więc kolejnych stron „szybko ubywa”, a dla wielu czytelników jest to z pewnością ważny plus. Wspomnienia Kotza są bogato ilustrowane trafnie dobranymi fotografiami.

Swą narrację autor rozpoczyna od szkolenia szybowcowego w Polsce, anegdotycznie wspominając o wcześniejszych próbach skakania z dachu z parasolem w ręku. Drugi rozdział dotyczy już szkolenia silnikowego w Łodzi z przedstawieniem pierwszego samodzielnego lotu. Kolejny rozdział omawia loty samodzielne. Interesujący jest opis „zaliczenia” lotu samodzielnego. Autor otrzymał wówczas od szefa pilotów trzy solidne razy w siedzenie zadane obszytą skórą, drewnianą pałką.

Kolejne trzy rozdziały omawiają już drogę Kotza do lotnictwa wojskowego. W rozdziale czwartym czytelnik poznaje tajniki Centrum Badań Lotniczo-Lekarskich, czyli popularnej „Cebuli”. Interesujący jest tu opis działania urządzenia sprawdzającego odporność organizmu na działanie siły odśrodkowej. Rozdział zamyka omówienie trzymiesięcznego szkolenia unitarnego w piechocie. Rozdziały piąty i szósty skupiają się na pobycie w Szkole Podchorążych Lotnictwa. Autor wspomina szkolenie teoretyczne i pierwsze loty w szkole. Wartością dodaną jest wymienianie typów samolotów. Zasadniczo opis jest bardzo skrótowy. Trochę dłużej Kotz zatrzymał się na przedstawieniu swego pierwszego skoku spadochronowego z transportowego Fokkera F.VII. Być może ten epizod wrył mu się w pamięć, gdyż wówczas jeden z jego kolegów miał bardzo groźny, acz szczęśliwie zakończony wypadek. W rozdziale szóstym autor wspomina właśnie wprowadzone do lotnictwa stalowoszare mundury, pisze o nominacji na podporucznika i wreszcie opisuje swój wyjazd do 6. Pułku Lotniczego we Lwowie. Czytelnik może tam nieco poczytać o wykonywanych lotach nocnych i treningowych walkach powietrznych. W narrację autor wplótł kolejną anegdotę, tym razem związaną z lądowaniem awaryjnym.

Dwa kolejne rozdziały zostały poświęcone na opis sytuacji politycznej w Europie w latach 1938-1939. Trudno wymagać od autora, by w pełni obiektywnie i rzetelnie opisał wydarzenia, które doprowadziły do wybuchu wojny, ale w tym miejscu trochę zabrakło przypisów redakcji, które wyprostowałyby pewne tezy.

Pięć kolejnych rozdziałów autor przeznaczył na opis swych losów w czasie kampanii polskiej 1939 roku. Rozdział dziewiąty dotyczy trzech pierwszych dni wojny. Przy okazji pierwszego starcia z myśliwcami Messerschmitt Bf-110 autor wspomina o dwóch karabinach maszynowych tylnego strzelca. Zaskakujące jest, że tego typu pomyłka nie została sprostowana przez redakcję. Drugą walkę tego dnia dywizjon Kotza stoczył przeciw jednomiejscowym myśliwcom Bf-109. Drugiego września lwowski dywizjon ponownie uczestniczył w dwóch starciach z niemieckimi myśliwcami. Autor odniósł wówczas swe pierwsze zwycięstwo powietrzne – zestrzelił Messerschmitta Bf-110. Co ciekawe pisze o tym bardzo lakonicznie. Rozdział kończy opis przywiezienia z terenu poległych polskich pilotów, czego Kotz doświadczył 3 września. Rozdział dziesiąty zawiera dość dokładny opis walki powietrznej autora przeciw dwom niemieckim „110”. Autor pisze wprost, że zakończyła się ona jego szczęśliwym uratowaniem się. Rozdział jedenasty został poświęcony na agresję ZSRR na Polskę, a dwunasty i trzynasty – na przelot do Rumunii. Autor wspomina przy tym, że w Rumunii na polskich pilotów miały czekać brytyjskie Spitfire’y. Prawdopodobnie chodziło mu o wielokrotnie wspominane w polskiej literaturze Hurricane’y. Niestety redakcja znów nie zareagowała. W rozdziale trzynastym znajduje się ciekawa informacja o tym, że w Jassach Rumuni zatankowali polskie samoloty tak, by mogły one dolecieć do Gołacza.

W rozdziale czternastym autor przedstawił swą podróż z Rumunii do Francji przez Jugosławię, Grecję i Morze Śródziemne. Wartko prowadzona do tej pory narracja trochę zwalnia. Pojawiają się między innymi opisy krajobrazów. Dalsza część rozdziału została poświęcona na przedstawienie biernego oczekiwania we Francji. Trening lotniczy umożliwiono autorowi dopiero w lutym 1940 roku. Kolejny rozdział opisuje podbój Francji. Zdaniem autora był on „krótszy aniżeli Polski”. Tego typu uwagi powinny być bezwzględnie opatrzone przypisami redakcji, gdyż sprzyjają one utrwalaniu się w społeczeństwie mitów.

Następny rozdział opisuje ewakuację z Francji do Wielkiej Brytanii. Autor popełnił tu kalkę językową z języka angielskiego, traktując synonimicznie okręt i statek. Szkoda, że i w tym miejscu zabrakło reakcji ze strony redaktora książki (pomyłka ta powtarza się w dalszej części pracy).

Kolejne sześć rozdziałów zostało przeznaczonych na opis kilku epizodów związanych z pracą polskich dywizjonów w Wielkiej Brytanii. Najpierw autor pokrótce omówił bitwę o Wielką Brytanię. Zdawkowo wspomniał o przesunięciu z 307. do 303. Dywizjonu Myśliwskiego i wreszcie przydzieleniu do brytyjskiego 245. Dywizjonu Myśliwskiego. Latając w nim Kotzowi zdarzyło się zgubić w gęstej mgle, co bez wątpienia mogło skończyć się katastrofą. W kolejnym rozdziale autor jest już pilotem 317. Dywizjonu Myśliwskiego, a ten fragment pracy został poświęcony na opis lotu na osłonę bombowców, bombardujących Brest. Niemcy nie zestrzelili żadnej maszyny dywizjonu, ale powrót odbył się w gęstej mgle. W połączeniu z błędami dowódcy doprowadziła ona do poważnych strat. Rozdział dziewiętnasty to krótka anegdota o powrocie na lotnisko Spitfirem na oparach paliwa. Bardzo istotny dla historyków polskiego lotnictwa jest rozdział dwudziesty z opisem nalotu na St. Omer, w czasie którego zginął wybitny polski pilot myśliwski płk Stefan Pawlikowski. Wielka szkoda, że redakcja nie sprostowała błędów autora, przybliżającego czytelnikowi postać Pawlikowskiego. W tym fragmencie swych wspomnień Kotz bez ogródek opisał polskie błędy taktyczne w czasie tego lotu. Niejako przeciwstawia je przedstawiając swoje zwycięstwo powietrzne nad Focke-Wulfem Fw-190. Kolejny fragment opisuje odnalezienie dinghy na morzu i konieczność przerwania ciszy radiowej zespołu lecącego nad Hawr, by uratować pilota. Pewien obraz charakteru Tadeusza Kotza daje to, że w sytuacjach, gdy przyczynił się do uratowania czyjegoś życia, zapamiętał nazwisko danego lotnika. Rozdział dwudziesty drugi prezentuje przygody autora, wracającego z zadania nad Holandią. Wyrazić trzeba uznanie przed odwagą cywilną Kotza jako autora, który pisze wprost, że napotkawszy sześć Fw-190 w obawie o swoje życie wybrał ucieczkę. Należy zaznaczyć, że prezentując różne przygody swego lotniczego życiorysu Kotz nie zawsze podaje daty. W tym miejscu wyrazy uznania należą się redakcji, która znakomicie dobrała zdjęcia i umiejętnie je podpisała, uzupełniając narrację autora.

Rozdział dwudziesty trzeci rozbija ciągłe wątki o walkach powietrznych i dzięki temu uatrakcyjnia narrację. Ta część tekstu poświęcona została na zaprezentowanie osoby matki chrzestnej 308. Dywizjonu Myśliwskiego. Autor popełnił tu pewną pomyłkę, a przy tym pominął fakt zmiany dywizjonu. Z pomocą przyszła tu redakcja w podpisie zdjęcia.

Kolejne trzy rozdziały znów dotyczą lotów bojowych nad Europą. W rozdziale czternastym Kotz wspomniał o akcji polskiego lotnictwa myśliwskiego w czasie rajdu na Dieppe. W tym fragmencie znów można dojrzeć irytującą kalkę językową z angielskiego. Kotz pisał bowiem o „Rosji” w 1941 roku. Zaskakujące, że redakcja nie poprawiła tego zapisu na „ZSRR”, lub nie dała chociaż przypisu. W rozdziale dwudziestym czwartym Kotz przedstawił swój udział w czasie jednego z zadań na osłonę bombowców, bombardujących Düsseldorf. W pogoni za przeciwnikiem autor omal nie wpadł do Morza Północnego. Ratunek przyniósł gwałtowny manewr, który zakończył się jednak ścięciem śrub mocujących fotel pilota. Aż do Anglii polski pilot musiał podnosić się wraz z fotelem, by się rozejrzeć.

Rozdział dwudziesty szósty autor przeznaczył na przedstawienie swego zestrzelenia nad Francją. Feralny lot miał miejsce 3 lutego 1943 roku, a celem polskiego dywizjonu znów było St. Omer. Bez wątpienia wartościowy jest szczegółowy opis czynności pilota, który w trybie pilnym musiał opuścić kabinę.

Samo zestrzelenie nad wrogim terytorium bez wątpienia odcisnęło piętno na autorze. Aż piętnaście rozdziałów (nie ma rozdziału nr XXVIII!) opisuje jego losy po zestrzeleniu i drogę do Gibraltaru. Po kolei autor omawia: schowanie się zaraz po wylądowaniu na spadochronie (wykopanie dziury w ziemi i przykrycie workami), wykrycie przez Francuza, który dał mu coś do jedzenia, rozmyślania o przewadze latania nad kryciem się przed Niemcami, przejazd pociągiem do Paryża i szukanie noclegu w tym mieście, znalezienie schronienia, podróż pociągiem nad hiszpańską granicę, pieszą wędrówkę przez granicę, kolejne trudności ze znalezieniem noclegu, marsz przez Hiszpanię, odnalezienie angielskiego konsulatu w San Sebastian, wyjazd limuzyną do Madrytu, pobyt w Amerykańskiej Misji Wojskowej w Madrycie oraz przejazd z Madrytu do Gibraltaru. Właśnie w rozdziale czterdziestym drugim znajduje się lakoniczna wzmianka o spotkaniu z kmdr. Karolem Trzaska-Durskim. Zaciekawienie może budzić zaprezentowany dialog ze znanym polskim lotnikiem morskim, który miał prosić Kotza, by wyjednał w Anglii wyciągnięcie go z Gibraltaru.

Kolejne dwa rozdziały dotyczą pobytu Tadeusza Kotza w Gibraltarze. Przy tej okazji autor wspomniał o katastrofie gen. Władysława Sikorskiego. Sam rzecz jasna tej katastrofy nie widział, ale uznał, że może wprowadzić ten wątek, doszukując się w katastrofie drugiego dna.

W następnym rozdziale autor opisał swoje oczekiwanie na lot do Anglii i wreszcie samą podróż, która opóźniła się ze względu na zagrożenie przez samoloty niemieckie. W rozdziale czterdziestym szóstym autor włączył opis swojego powrotu do macierzystej jednostki i reakcje kolegów, którzy nie mogli uwierzyć w szybki powrót zestrzelonego kolegi.

W rozdziale czterdziestym siódmym znalazł się opis odznaczenia Kotza brytyjskim Distinguished Flying Cross. Kolejny rozdział autor poświęcił na ciekawą anegdotę, gdy powracając z walki myśliwskiej nad Rouen uchylił kabinę i na kolana wpadł mu kawałek niemieckiego odłamka. W tej samej części Kotz wspomniał też o odznaczeniu Krzyżem Srebrnym Orderu Wojskowego Virtuti Militari oraz awans na majora.

Kolejne trzy rozdziały dotyczą losów autora jako dowódcy 303. Dywizjonu Myśliwskiego im. Tadeusza Kościuszki. Wspomniane w nich są akcje różnego typu, które wykonywał dywizjon: eskorta ciężkich bombowców (z wykorzystaniem zapasowych zbiorników benzyny), ataki na niemieckie transporty, czy też walka z latającymi bombami. W rozdział czterdziesty dziewiąty autor wplótł wzmiankę o stracie jednego ze swoich podkomendnych – por. Bogdana Mijakowskiego. Ponownie redakcja stanęła na wysokości zadania, dodając fotografię tego lotnika i szczegółowy opis, kiedy zginął. W ogóle fragment dotyczący losów Kotza jako dowódcy 303. Dywizjonu Myśliwskiego jest bardzo dobrze ilustrowany. Niezwykle interesujący jest rozdział o walkach z latającymi bombami. Relacja autora pokrywa się z innymi wspomnieniami polskich lotników, w których wzmiankowało się o walce z V-1 za pomocą podważania jej skrzydełek skrzydłem Spitfire’a. Wydźwięk bardzo dobrego rozdziału psuje prosta i niepotrzebna pomyłka – zamiast „szybkość głosu” powinna być „prędkość dźwięku”. Rozdział pięćdziesiąty pierwszy omawia zadania dywizjonu w czasie inwazji na kontynent i podczas alianckiego desantu pod Arnhem. Autor stwierdza, że nad Normandią przewaga w powietrzu była tak wielka, że działania dywizjonu ograniczały się do patroli, w czasie których nie napotykano na przeciwnika w powietrzu. Sporo miejsca w narracji zajmuje przedstawienie ogólnej sytuacji na froncie. Ułatwia to czytelnikowi zrozumienie wielu rzeczy, choć trzeba zaznaczyć, że autor nie jest historykiem i niekiedy zdarzają mu się drobne potknięcia. Warta uwagi jest natomiast teza Kotza, że przyczyną niepowodzenia pod Arnhem, wbrew niektórym opiniom, na pewno nie była pogoda. Autor wplótł też w narrację swoją przygodę, gdy silnik jego Spitfire’a przestał chwilowo pracować i Kotz już szykował się do awaryjnego lądowania. Szczęśliwie jednak tuż nad ziemią Rolls-Royce wznowił pracę. Rozdział ten kończy opis przesunięcia do 11. Grupy Lotniczej i wreszcie – na naukę do Wyższej Szkoły Lotniczej. Nadal jednak Kotz przedstawia losy 303. Dywizjonu Myśliwskiego i przebieg wypadków na froncie – np. niemiecką kontrofensywę w Ardenach. Niemal na koniec dość obszernego, pięćdziesiątego pierwszego rozdziału, autor wspomina o powstaniu warszawskim. Uwaga o „opalających się na nadwiślańskich plażach żołnierzach sowieckich” zdaje się być niezbyt trafiona, a nawet niesmaczna, ale bez wątpienia wpisuje się w polską politykę historyczną.

W rozdziale pięćdziesiątym drugim autor umieścił opis sytuacji na ziemiach polskich okupowanych przez Związek Radziecki. Bez wątpienia był to fragment szczególnie istotny w „zachodnim” wydaniu książki, ale jest on też pożyteczny w wydaniu polskim. W narrację tego rozdziału autor wplótł ponadto informację o wywiezieniu w rejon Archangielska rodziny swojej późniejszej małżonki.

Kolejny rozdział to gorzkie rozmyślania autora nad rezultatem wojny. Polska choć walczyła po stronie zwycięzców z pewnością nie mogła cieszyć się z wyniku konfliktu.

Ostatnie osiem rozdziałów dotyczy już powojennych losów autora książki. Tadeusz Kotz opisuje: swe wewnętrzne rozdarcie podczas podejmowania decyzji o pozostaniu na emigracji, odejście z wojska, poznanie późniejszej żony Julii Jacyny i ślub, wyjazd do Suazi, powrót do Anglii i praca w firmie lotniczej Martin-Baker oraz wyjazd do Kanady.

Wspomnienia Tadeusza Kotza to praca wartościowa i warta polecenia. Wydaje się, że historycy polskiego lotnictwa nie znajdą w niej wielu nowych wątków, choć na pewne rzeczy pozwoli ona spojrzeć inaczej. Książka była bowiem pisana wiele lat po wojnie i autor nie był w stanie zapamiętać wielu szczegółów. Bez wątpienia jednak odbiorcami powinni stać się miłośnicy polskiego lotnictwa, którzy na co dzień nie zajmują się badaniem historii polskich sił powietrznych. Niejako wbrew tytułowi książka pozwala na szersze ujęcie historii polskiego lotnictwa, aniżeli wyłącznie przez pryzmat 303. Dywizjonu Myśliwskiego. Czas, gdy autor dowodził tą jednostką, to na pewno ważna część narracji, ale książka zwraca też uwagę na działania innych polskich dywizjonów myśliwskich. Wielką wartością pracy jest zwrócenie uwagi, że służba pilota myśliwskiego nie ograniczała się wyłącznie do walki z niemieckimi samolotami. Niekiedy należało poświęcić się ratowaniu zestrzelonego kolegi, a czasami trzeba było po prostu uciekać przed przeważającym przeciwnikiem. Szczególnie warte polecenia są fragmenty, które z racji swej doniosłości bardzo utkwiły autorowi w pamięci, przede wszystkim losy po zestrzeleniu nad Francją. Dużym plusem jest też umiejętnie dobrana ikonografia i fakt, że podpisy zdjęć uzupełniają narrację autora. Nieco gorzej wygląda brak przypisów redakcji przy kontrowersyjnych tezach i pomyłkach autora. Być może jednak nie były to przeoczenia ze strony redakcji, lecz obawa, że nadmierna liczba przypisów mogłaby zniechęcić potencjalnych klientów do zakupu tej książki. Bądź co bądź należy cieszyć się, że dołożono kolejną cegiełkę do gmachu, jakim jest historia polskiego lotnictwa.

dr Mariusz Niestrawski

 


Opublikowano

w

przez