Testy zwalczania okrętów przez lotnictwo USA w 1923 roku w oczach polskiego dyplomaty

Samoloty zostały przebazowane na lotnisko polowe na przylądku Hatteras, w pobliżu zatoki Chesapeake. USS New Jersey został ustawiony na kotwicy 15 mil od latarni morskiej, a Virginia w odległości mili od niego. Jak pisał Kazimierz Mach: doświadczenia przedsiębrane dnia 5-go września miały głównie na celu zbadanie, z jakiej wysokości byłoby najpraktyczniej i z najlepszym rezultatem bombardować okręty(( Ibidem, s. 176.)). Ataki przeprowadzano głównie z pułapu 6000 i 10000 stóp. Na godzinę przed nalotami nad polem walki pojawiły się sterowce D-3 i TC-2, których zadaniem było naprowadzanie lotnictwa i wykonywanie dokumentacji fotograficznej prób. Morze było spokojne, a dobra pogoda sprzyjała lotnikom. Pierwszy nalot rozpoczął się o 9 rano, a jego celem był tylko USS New Jersey. Przystąpiło do niego 5 bombowców, zrzucających po dwie 600 funtowe bomby z wysokości 10000 stóp. Żadna z nich nie trafiła celu. W drugim ataku bierze udział 8 „Martin-Bombers” każdy uzbrojony w jedną 2000 bombę. Zrzucono 8 bomb z wysokości 6000 stóp – żadna nie trafiła((Ibidem, s. 177.)). Trzeci atak, prowadzony z tego samego pułapu, zakończył się wreszcie powodzeniem. 8 samolotów uzbrojono w 1100 funtowe bomby (po 2 na maszynę), jedna z nich trafiła statek w tylną część pokładu. Część pokładu zostaje rozerwaną, a urządzenia wewnętrzne zostały niewątpliwie poważnie uszkodzone((Ibidem, s. 178.)). Po kilkudziesięciu minutach jednostka nabrała przechyłu na bok. Nie dokonano jednak inspekcji pokładu, by stwierdzić dokładnie jakie uszkodzenia wywołała eksplozja. Czwarty nalot wykonany był przeciwko Virginii. Ilość płatowców, pułap i wagomiar bomb były dokładnie takie same jak w poprzednim nalocie. Warto zacytować w tym miejscu ponownie majora Macha: Jedna bomba trafia. Wybuch niemal doszczętnie zniósł prawie wszystko, co było na pokładzie. Olbrzymie kratowo-wieżowe maszty, kominy i inne urządzenia runęły jakby zdmuchnięte. W 20 minut po wybuchu bomby statek zniknął z powierzchni wody. (…) Pokład i wszystko na pokładzie przedstawiało kompletną ruinę((Ibidem, s. 178.)). Ostatni atak został przeprowadzony o godzinie 15:30. Siedem bombowców zaatakowało ponownie 1100 funtowymi bombami z tej samej wysokości. Jedna z bomb prawdopodobnie przebiła okręt na wylot, uszkodziła też poważnie pokład. New Jersey zatonął w 20 minut po celnym nalocie. Zanim okrętom zadano śmiertelne ciosy przetestowano też stawianie zasłony dymnej z powietrza. Przed statkiem, na pokładzie którego znajdowali się obserwatorzy (m.in. mjr Mach) przeleciał na wysokości 400 stóp samolot rozpylający chmurę białego dymu. Polski oficer oceniał, iż miała ona długość jednej mili i głębokość 30 stóp. Zasłoniła ona skutecznie oba okręty-cele, tak że przez około pół godziny obserwowanie pancerników nie było możliwe((Ibidem, s. 175-179.)).

Polski attaché omówienie rezultatów bombardowań zaczął od zastrzeżenia, iż nie jest ekspertem lotniczym ani morskim. Postawił jednak kilka pytań i na nie odpowiedział. Zastanawiał się, czy możliwe jest zatopienie okrętu przy pomocy nalotu lotniczego, jakie samoloty powinny go dokonać i jakich bomb użyć. Rozważał też kwestię odpowiedniego pułapu, celności bombardowań i zasięgu aeroplanów. Major Mach był przekonany, iż doświadczenia amerykańskie z lat 1921 i 1923 udowodniły, że skuteczne użycie lotnictwa przeciwko okrętom nawodnym jest możliwe. Zauważał jednak, iż zatopienie nowoczesnego poniemieckiego okrętu Ostfriesland dwa lata wcześniej wymagało użycia 2000 funtowej bomby zrzuconej z jedynie 3000 stóp. Stare amerykańskie pancerniki poszły na dno po trafieniu bombami o mniejszym wagomiarze. Sądził też, że nowoczesne jednostki mogą oprzeć się nawet pojedynczej bombie 2000 funtowej, ale powinna zatopić je dwukrotnie cięższa. Postulował więc budowę bombowców mogących przenieść nawet 10000 funtów bomb. Uważał, że zrzucanie bomb z niższego pułapu nie jest skuteczniejsze, ale za to celniejsze. Biorąc pod uwagę rozwój broni przeciwlotniczej był jednak zdania, iż samoloty nie powinny atakować z wysokości mniejszej niż 10000 stóp. Słusznie stwierdzał: kwestia celności zrzucanych bomb jest, zdaje się, jednym z najważniejszych problemów dziś do udoskonalenia. (…) na 10 zrzuconych bomb z wysokości 10000 stóp nie trafiła ani jedna. Rozrzut bomb zrzucanych z wysokości 10000 i 6000 stóp, o ile można było ocenić przy pomocy lornetki, był około 80 metrów od celu. Gdyby natomiast cel, t.j. okręt, poruszał się z jego normalną szybkością i wykonywał pewne zwroty, celem uniknięcia bomby, należy przypuszczać, że rozrzut bomb byłby znacznie większy, a celność mniejsza((Ibidem, s. 183-184.)). Ze względu na te niedostatki zalecał raczej przenoszenie przez samoloty wielu bomb co najmniej 1100 funtowych, niż nielicznych cięższych. Pożądany promień operacyjny tych maszyn wynosił jego zdaniem 200 mil. Mimo tych uwag pod adresem celności i skuteczności nalotów, wierzył, iż okręty nie będą w stanie obronić się przed bombowcami jedynie dzięki artylerii przeciwlotniczej. Analizując postanowienia traktatu waszyngtońskiego, ograniczającego zbrojenia morskie, stwierdzał, że lotnictwo naziemne będzie stało na uprzywilejowanej pozycji względem marynarki wojennej i lotnictwa bazującego na lotniskowcach. Te ostatnie były bowiem poddane ograniczeniom liczebnym na mocy wspomnianych porozumień. Zwiększało to znaczenie testów przeprowadzanych z inicjatywy generała Mitchella((Ibidem, s. 179-185.)).

Dokument sporządzony przez majora Macha jest interesujący nie tylko ze względu na opisywane w nim wydarzenia, czy wnioski polskiego oficera. Ważny naszym zdaniem jest sam fakt jego powstania – dowodzi to, iż dowództwo polskiej armii było wówczas na bieżąco informowane o najważniejszych światowych trendach w teorii wojskowości i próbach wprowadzenia ich w życie. Kazimierz Mach sam wspominał, iż raportował wcześniej o testach z 1921 roku, Sztab Generalny znał więc z pierwszej ręki tę niezwykle ważną tematykę((Ibidem, s. 180.)). Kwestia wykorzystania tej wiedzy i jej przepływ do szerszych kręgów wojskowych nie jest tematem niniejszego artykułu i wymaga dokładnego opracowania, warto jednak podkreślić raz jeszcze wartość relacji polskiego oficera. Bezpośrednie obserwacje oficjalnego przedstawiciela polskiej armii w USA, przekazywane na tak wysokim szczeblu bez wątpienia są warte wiele więcej niż doniesienia prasowe czy depesze urzędników amerykańskich. Tym samym trzeba z przychylnością odnieść się do działań polskiego attaché, szczególnie, że przyszło mu pracować w niesprzyjających warunkach. Choć major Mach nie był lotnikiem ani marynarzem, to należy pozytywnie ocenić jego wnioski z obserwowanych wydarzeń. Są one logiczne i spójne wewnętrznie, oficerowi nie brakuje też po prostu zdrowego rozsądku. Słusznie zauważał on co najmniej lichą skuteczność ataków bombowych, wykonywanych dodatkowo w nierealistycznych, laboratoryjnych warunkach. Różnił się tym od samego Billy’ego Mitchella, niezwykle optymistycznie spoglądającego na możliwości lotnictwa. Rozumiał też, że w warunkach bojowych ataki na okręty będą jeszcze trudniejsze, z powodu użycia artylerii przeciwlotniczej i manewrowania jednostek nawodnych. Ponownie odbiegał tym od bezkompromisowego hurraoptymizmu amerykańskiego teoretyka. Przyszłe działania wojenne miały jednak udowodnić, że bliżej racji był Polak. Bardzo trafnie wskazał on też główny problem ówczesnego lotnictwa w misjach zwalczania okrętów. Była nim celność ataków z lotu poziomego. Attaché nie sformułował co prawda postulatów rozwiązania tego problemu, nie leżało to jednak w jego obowiązkach. Nieodległa przyszłość pokazała, że było nim użycie samolotów torpedowych oraz bombowców nurkujących – ewentualności te były lekceważone albo nieznane Amerykaninowi.

Odnosząc się do samych testów z 1923 roku, można stwierdzić, iż miały one mniejsze znaczenie niż eksperymenty podjęte dwa lata wcześniej. Ich scenariusz był bardzo podobny, nie podjęto próby urozmaicenia ataków czy wykonania ich w niesprzyjających warunkach pogodowych. W dodatku, jak słusznie zauważał mjr Mach, atakowane okręty były przestarzałe i większą wartość miały ataki na pancernik Ostfriesland w 1921 roku. Mogły one jedynie dopomóc w dograniu technicznych szczegółów współpracy ze sterowcami rozpoznawczymi, czy wybrania najlepszego pułapu dla bombowców. Warto w tym miejscu zauważyć, że prowadzone z inicjatywy generała Williama Mitchella testy zawierały pewien istotny błąd metodologiczny – skupiały się głównie na skutecznym zatapianiu okrętów, a nie na realistycznym oddaniu możliwych warunków takiego ataku. Ewentualne naloty przy użyciu bomb ćwiczebnych na manewrujący okręt pod parą przyniosłyby z pewnością więcej cennych doświadczeń, ale bez wątpienia nie byłyby tak łatwe i spektakularne. Pewnym novum było jedynie rozpylenie zasłony dymnej z powietrza, nie był to jednak zasadniczy element ćwiczeń. Podsumowując, należy stwierdzić, iż raport waszyngtońskiego attaché jest bardzo ciekawym dokumentem, nie tylko przybliżającym wydarzenia z Zatoki Chespeake z września 1923 roku, ale też świadczący o trzymaniu ręki na pulsie przez ówczesnych polskich wojskowych.

Damian Zieliński

Bibliografia:

Archiwum Akt Nowych, zespół Attaches wojskowi przy rządach państw kapitalistycznych, Poselstwo polskie w Waszyngtonie. Attache wojskowy i morski, sygnatura 1191/290/157/1, Licz. 263/23, Niszczenie okrętów wojennych stosownie do traktatu waszyngtońskiego: doświadczenia przy zatapianiu za pomocą aeroplanów.

Majzner Robert, Attachaty wojskowe Drugiej Rzeczypospolitej 1919-1945: strukturalno-organizacyjne aspekty funkcjonowania, Częstochowa 2014.

Naval History and Heritage Command, http://www.history.navy.mil/

Zdjęcie: Wikipedia Commons