Wielka Brytania pubami stoi. W każdej niemalże mieścinie znajdziecie to miejsce będące nie tylko restauracją i piwiarnią, ale też, a może przede wszystkim, ośrodkiem życia towarzyskiego.
Choć globalizacja i komercja wchłania lokale o nierzadko wielowiekowej tradycji, wciągając je w pubowe sieci-molochy, to czasem udaje się im zachować swój wyjątkowy charakter. Jednym z takich miejsc jest z pewnością najbardziej polski pub na Wyspach, a już na pewno – najbliższy historii Polskich Sił Powietrznych.
The Orchard (sad) zlokalizowany jest w Ruislip, w londyńskiej dzielnicy Hillingdon, na północno-zachodnich obrzeżach wielkiego miasta. Ale nie o tym, gdzie on się mieści, nie o tym, jak dobre piwo tam wypijecie i nie o tym, jak soczyste steki tam serwują jest ten tekst. Tak się składa, że Orchard leży całkiem niedaleko legendarnej bazy w Northolt, tak mocno związanej z historią Bitwy o Wielką Brytanię, a zwłaszcza – operującymi z niej w tym czasie dywizjonami myśliwskimi 303. Kościuszkowskim oraz 302. Poznańskim. I to właśnie Orchard szczególnie przypadł do gustu Polakom, którzy spędzali tam czas na przepustkach, bawili się, pili whisky i podrywali dziewczyny.
Przed wojną i w trakcie jej trwania było to bardzo eleganckie i modne miejsce, restauracja. Dziś powiedzielibyśmy: tam się bywa. Podczas tanecznych wieczorów przygrywała orkiestra, a goście stroili się w szykowne stroje. Szczególna fala popularności lokalu przypadła na początek lat czterdziestych, gdy klientelę zasilili liczni lotnicy operujący z bazy w Northolt. Zwłaszcza ci z Polski, których temperament był swoistym novum dla powściągliwych na ogół Brytyjczyków. O serdeczności właściciela lokalu, rzekomo serwującego szampana za każdy zestrzelony samolot Luftwaffe, czy o kolejnych nawiązanych w Orchard damsko-męskich, sojuszniczych znajomościach, krążą do dziś legendy.
Wbrew temu, co lubimy w Polsce mówić, Brytyjczycy pamiętają o naszym udziale w powietrznej batalii o ich kraj, jaka miała miejsce w 1940 roku. Orchard doskonale wpisuje się w tą tendencję. Przed wejściem do lokalu, na malowniczym, iście angielskim trawniku, stoi pomnik… Okazałych rozmiarów model samolotu Supermarine Spitfire Mk Vb, słynnego RF-D BM144 Donald Duck, na którym latał F/O Jan Zumbach. Od razu przyciąga wzrok, napawa dumą serce – zwłaszcza, że odtworzono go z dbałością o detale, włącznie z wiernie odwzorowaną siedzącą w kabinie postacią pilota. Pod pomnikiem wkopano kamień z polską lotniczą szachownicą i odznaką pilota oraz napisem: Memories that live on Polish airmen and „The Orchard” from 1940 in W. W. 2. Uroczyste odsłonięcie nastąpiło 30 września 2007 roku, na budowę zbierano fundusze przez sześć lat. Co ciekawe, jest to już trzeci pomnik w tym miejscu – dwa poprzednie, stawiane środkami polskich weteranów, zostały zniszczone przez pozbawionych skrupułów i zasad wandali.
Będąc w Londynie, obok Orcharda przejeżdżałem niejednokrotnie. Zawsze gdzieś pędziłem, zawsze było coś innego do zobaczenia, zawsze było do przejrzenia kilka kolejnych tomów akt w Sikorskim. W końcu, za namową mieszkającego w Londynie kuzyna, postanowiłem się do pewnego marcowego wieczoru do Ruislip wybrać. I wiedziałem, że piwo i burger będą tylko dodatkiem do pójścia tropem naszych pilotów.
Najpierw… miłe zaskoczenie. Spitfire jest wieczorem podświetlony, co dodaje jego eliptycznym skrzydłom iście magicznego wyglądu. Zamawiając przy barze bursztynowe ale, ciemnego stouta czy orzeźwiającego cidera, możemy kupić jedną z pocztówek ze zdjęciem Spita na tle pubu – dochód z zakupu cegiełki przeznaczony jest na utrzymanie pomnika w dobrym stanie.
Wnętrza oczywiście zmieniły się. Od wojny minęło wiele lat, a i lokal stracił nieco swój ekskluzywny, indywidualny charakter, stając się jednym z wielu pubów całej sieci. Mimo tego, niepowtarzalna jest świadomość bycia w miejscu, które było dla polskich lotników oazą przyjemności, wytchnieniem od ogromnego stresu i napięcia lotów bojowych, przystankiem na nierzadko kończącej się śmiercią wojennej drogi. I tak dumając, dostrzegłem szykownego starszego pana w marynarce z wyhaftowanym na lewej piersi godłem Royal Air Force z nieśmiertelną maksymą Per ardua ad astra. Chwila wahania, opracowanie taktyki i przypomnienie najbardziej klasycznych, staromodnych angielskich zwrotów grzecznościowych…
Excuse me, Sir! Czy służył Pan może w RAF?
Tak, zgadza się. Jak zgadłeś, Młody Człowieku? Ale… Ty chyba nie jesteś Anglikiem?
Okazało się, że miałem przyjemność poznać Petera Burke, nawigatora Lancasterów i Halifaxów, a od wielu lat – prezesa „Orchard” Spitfire Memorial Fund, czyli stowarzyszenia upamiętniającego losy polskich lotników, dbającego, by pamięć o nich w Ruislip nie zaginęła. Pan Burke chętnie odwiedza Orchard, który dla niego, weterana RAF, towarzysza broni Polaków jest szczególnie bliski.
Czasu nie było wiele, a tematy do rozmowy mnożyły się… Pamiątkowe zdjęcie, tradycyjnie good luck, wymiana adresów i wspomnienie ze spotkania z fascynującym człowiekiem, przyjacielem naszego kraju.
The Orchard jest tak nierozerwalną częścią polskiego, wojennego Londynu, jak Instytut Sikorskiego, Northolt, samoloty z polskimi oznaczeniami w Royal Air Force Museum Hendon, czy też POSK na Hammersmith. Stoi nieco na uboczu, nie znajdziecie go w przewodnikach. Tym bardziej warto go odwiedzić, uraczyć się widokiem Spitfire`a z biało-czerwoną szachownicą na dziobie i wypić za Tych, którzy cieszyli się tam wolnymi i spokojnymi chwilami swojego młodego życia w niebezpiecznych czasach wojny powietrznej nad Europą.
Michał Różyński
Wszystkie zdjęcia: archiwum Autora