
Lotnictwo jest piękne. Brzmi trywialnie prawda? Ale tak po prostu jest. Widok przemieszczającego się majestatycznie po niebie samolotu to spełnienie odwiecznych marzeń ludzi. Samolot daje poczucie wolności, umożliwia szybki transport, mówiąc krótko zmienia świat.
Z lotnictwem stało się jednak coś złego. Bardzo złego. Rozdęta do paranoi walka z zagrożeniami, które przyniósł współczesny świat zabiła magię latania, zwłaszcza pasażerskiego.
Poziom absurdu podczas kontroli był dla mnie do tej pory akceptowalny i tolerowany, ale podczas ostatniej podróży z Lotniska Ławica w Poznaniu coś we mnie pękło. Ja na prawdę rozumiem procedury, bezpieczeństwo, zasady – wszak to filary niewielkiego odsetka wypadkowości w lotnictwie pasażerskim. Sprawy zaszły jednak zdecydowanie za daleko.
Podróżując z małym dzieckiem trzeba zabrać mu coś do jedzenia – proste prawda? Bobas poniżej 2 lat nie zna i nie rozumie zasad, wie że samolot lata po niebie, ale co terroryzm dla niego zmienia w sprawie jedzenia? NIC – JEŚĆ TRZEBA.
I tutaj na arenę wkracza Kubuś – tak, ten zwykły Kubuś dostępny w sieci Biedronka i chciałbym podkreślić, że to nie reklama producenta, czy dystrybutora. To raczej słów parę o PARANOI. Wracając do Kubusia – ot zwykły produkt spożywczy specjalnego przeznaczenia – czytaj dla DZIECI. Opakowanie 120 gram, mus jabłkowo bananowy z kaszką ryżową, wkładam do osobnego kosza, zgodnie z zaleceniem Pani z ochrony lotniska, która stwierdza, że 120 gram więc za duże, ale dla dzieci więc nie wyrzuca do kosza. Oba opakowania idą na taśmę w specjalnym pojemniku. Normalna sprawa? OCZYWIŚCIE. Wszak można tam przenieść np. ostre narzędzie i oryginalnie zamknięte opakowanie wcale nie świadczy, że nie schowało się tam np. szpikulca. Broni oczywiście tam nie było, syreny nie zawyły, ponieważ piszący te słowa to NIE terrorysta.
Po drugiej stronie urządzenia pojawia się Pan i oświadcza mi, że musi to otworzyć i sprawdzić. Pierwsza myśl – logiczne, wszak oryginalne zamknięcie nie świadczy o tym, że nie ma tam mieszanki wybuchowej. Nie jestem ekspertem od systemów bezpieczeństwa na lotniskach więc zakładam, że maszyna do której Pan chce wcisnąć ów mus jabłkowo bananowy z kaszką ryżową wykaże, że to nie nitrogliceryna, pasta z plastycznego materiału wybuchowego lub cokolwiek innego przeznaczonego do zabijania, a nie karmienia dzieci.
Kilka sekund, Pan podchodzi i oświadcza, że nie możemy tego zabrać, ponieważ nie ma tam substancji dozwolonych. Pytam się zdumiony, czy jabłkiem bananem i kaszką ryżową można wysadzić w powietrze samolot lub zatruć wszystkich pasażerów i całą załogę?
Pan widząc moje zdenerwowanie oświadcza, że możemy to zabrać na pokład, ale musimy poddać się szczegółowej kontroli, zaznacza przy tym, że wszyscy oraz wypełnić stosowne oświadczenia i dokumenty. Zadaje na koniec pytanie czy kiedyś przez coś takiego przechodziliśmy dając do zrozumienia czy my aby wiemy co to oznacza i czy aby na pewno chcemy się takowej kontroli poddać?
W tym momencie w człowieku budzi się potworna NIEMOC. Stoisz z żoną i dzieckiem przed człowiekiem z bronią, który oświadcza, że możesz zabrać jedzenie dla dziecka, ale najpierw masz się rozebrać do nie przymierzając gaci, albo pokazać się celnikowi jak mnie Pan Bóg stworzył. Ot taki deal jak się mawia za Wielką Wodą – Ty nam pokaż tyłek, a my ci pozwolimy zabrać jedzenie dla dziecka.
Cóż było robić – powiedziałem dziecku, że ten Pan zabrał jedzenie bo uważa, że jabłka i banany z kaszką ryżową to substancje niebezpieczne. Na szczęście była zapasowa kanapka. Ciekawe kiedy chleb z szynką będzie zagrożeniem? A masło? Co z masłem – mogło być wszak nadpsute i sączyć się powoli z rzeczonej kanapki… Nigdy nie wiadomo…
Na marginesie – wracaliśmy z podobnym Kubusiem, kupionym w Wielkiej Brytanii. Opakowanie 100 gram, zapomniałem wyjąć przy kontroli z plecaka. Przeszło. Nawet mi wyciągać nie kazali. Nic nie wybuchło. Nikt nie umarł. Zostawiłem na pamiątkę. Bym zawsze pamiętał jak ZDURNIAŁ ten nasz poczciwy stary świat.