Pierwsza część artykułu opisuje działania SGO „Polesie” do kapitulacji Warszawy.
IV. Reorganizacji sił i przerwany marsz na Dęblin
Problem kapitulacji stolicy, przed którym stało całe ugrupowanie całkowicie wywrócił koncepcję prowadzenia dalszej walki. Dowódca SGO „Polesie” gen. Kleeberg obstawiał przy tym, że w wyniku upadku Warszawy jedyną słuszną decyzją jest przebijanie się w kierunku Gór Świętokrzyskich i kontynuowanie walki tam, gdzie na niedostępnym terenie przewaga niemiecka nie będzie tak znacząca. Tam również można byłoby czekać na kontrofensywę wojsk francuskich, która w mniemaniu gen. Kleeberga miała rozpocząć się najpóźniej wiosną 1940 roku. Argumentował on swoją decyzję następująco: Trzeba przedłużyć tę wojnę. Demonstrować światu, że Hitler nie podbił Polski w osiemnaście dni jak się chełpi (…) Myślałem o Puszczy Solskiej na południe od Lublina, ale w Lublinie Sowieci, z którymi nie chcę się bić. Więc pozostają Góry Świętokrzyskie (( Z. Matuszak, op. cit., s. 10.)).. W drodze ku górom zamierzano uzupełnić amunicję i braki w uzbrojeniu w Głównej Składnicy Uzbrojenia nr II pod Dęblinem. Do wykonania takiego manewru niezbędna była reorganizacja oddziałów podległych generałowi Kleebergowi. Rozkaz taki wydano już 27 września, dowódcy związków taktycznych mieli przejąć taką strukturę organizacyjną jak przystało na etaty wojenne. Zgrupowanie taktyczne „Brzoza” połączyło się z grupą „Drohiczyn Poleski”. Razem miało ono siłę trzech pułków piechoty (178., 179., 180.) oraz zostało wzmocnione dywizjonem artylerii lekkiej. Dowódcą nowo powstałej 50. Dywizji Piechoty został płk Brzoza Brzezina. Zgrupowanie dowodzone przez płk. Eplera zostało przemianowana na 60. Dywizję Piechoty, która składała się trzech pułków piechoty (182., 183., 184.), jednak jej siłę ognia zwiększała dodatkowo zmotoryzowana kompania przeciwpancerna z działkami 37 mm. Prócz tego była wspierana pięcioma bateriami artylerii, szwadronem kawalerii i odwodową kompanią piechoty, przez co ta dywizja była najpełniejszą pod względem bojowym jednostką wchodzącą w skład wojsk SGO „Polesie” ((L. Głowacki, op. cit., s. 266.)).. Oddziały dowodzone przez gen. Podhorskiego, Dywizja Kawalerii „Zaza” zostały podporządkowane gen. Kleebergowi 28 września.
Wiadomo, że wystąpiła różnica zdań między generałami dowodzącymi kawalerią. Podhorski chciał początkowo przebijać się na Węgry, został jednak przekonany przez gen. Kleeberga. W tym samym czasie Kleeberg odmówił przejęcia uprawnień Naczelnego Wodza. Oferowano mu to stanowisko z tego względu, że SGO „Polesie” była jedynym dużym, zwartym oddziałem wojska walczącym na terenie Rzeczpospolitej. Dowódca związku uważał jednak się przede wszystkim za żołnierza nie zaś za polityka ((http://www.dziennik.com/publicystyka/artykul/kock-epilog-wojny-obronne-polski-1939 [dostęp 5 I 2013], K. Żelazek, Kock-epilog wojny obronnej Polski 1939. Można domniemywać, że decyzja ta miałaby wyłącznie aspekt propagandowy, ponieważ nie istniała, podstawa prawna do tego aby gen. Kleeberg objął funkcję Naczelnego Wodza.))
Mniejszą siłę bojową niż dywizje piechoty stanowiły resztki Podlaskiej Brygady Kawalerii. Prócz tego warto wspomnieć o sformowanej grupie przez wspomnianego wcześniej porucznika Edmunda Piorunkiewicza. W miejscu stacjonowania sztabu gen. Kleeberga w majątku Adampol i okolicach Włodawy znalazł on sprawne samoloty szkolne: trzy RWD-8 oraz jeden PWS-26, po czym zwrócił się on do gen. Kleeberga z pomysłem stworzenia oddziału przeznaczonego do rozpoznania lotniczego, który przyjął nazwę 13. Eskadry Szkolnej ((L. Kosiński, D. Majsak, My i oni: wrzesień 1939 – relacje i wspomnienia lotników polskich i niemieckich, Lublin 1994. s. 479-480.)).
Ciągle łudzono się, że dojdzie do połączenia z oddziałami zgrupowania KOP dowodzony przez gen. Wilhelma Orlika-Rückemanna, jednak gdy stało się jasne, że oddziały te nie będą w stanie przebić się w całości przez tereny kontrolowane przez Armię Czerwoną, gen. Kleeberg wydał rozkaz o wymarszu w kierunku Dęblina. 60. Dywizja Piechoty miała za zadanie obsadzić Milanów koło Parczewa i ubezpieczać przemarsz reszty zgrupowania od północy, jednak spotkała się tam z silnym oporem wojsk sowieckich. Był to ostatni, niezwykle krwawy, bezpośredni bój stoczony z agresorami zza wschodniej granicy ((L. Moczulski, op. cit., s. 919.)). Pierwsza w rejon Kocka dotarła Podlaska Brygada Kawalerii, a całość SGO „Polesie” łącznie z taborami dołączyła do wieczora 30 września. Wysiłek podjęty przez SGO „Polesie” w tamtym okresie (ilość przebytych kilometrów) zadziwia nawet dzisiaj, co tym bardziej wskazuje na niezwykłego ducha bojowego i sprawne dowodzenie.
V. Ostatnia bitwa kampanii
Niemcy początkowo niezbyt orientowali się w tym, jaką siłę mają naprzeciwko siebie. Oczywiście nie dało się ukryć, że na terenie Lubelszczyzny działa znaczne zgrupowanie wojsk polskich. Dowódca Grupy Armii „Południe” feldmarszałek Gerd von Rundstedt wydał rozkaz 10 Armii, aby zniszczyła polskie ugrupowanie. Za wykonanie tego zadania odpowiedzialny był XIV Korpus Armijny, którym dowodził generał piechoty Gustav von Wietersheim. Siły tego korpusu składały się z 13. Dywizji Piechoty [Zmotoryzowanej], która stacjonowała w okolicach Dęblina oraz z 29. Dywizji Piechoty [Zmotoryzowanej], zajmującej pozycje w rejonie Nowego Miasta nad Pilicą. Dowództwo korpusu oceniało, że teren wokół Kocka jest przepełniony rozbitymi oddziałami polskimi o niskim morale i znikomej wartości bojowej, wobec tego zakładano, że do zniszczenia tych oddziałów potrzebna będzie tylko część oddziałów korpusu (( J. Wróblewski, op. cit., s. 115.)). Sztab gen. Kleeberga dzięki rozpoznaniu lotniczemu zdawał sobie sprawę, że główny kierunek uderzenia niemieckiego może wyjść tylko z rejonu Dęblin, znad Wieprza. Wobec tego faktu postanowiono przesunąć wszystkie jednostki tak, żeby umożliwić najskuteczniejszą obronę przed nadciągającymi jednostkami niemieckimi. W myśl rozkazu operacyjnego w nocy z 1 na 2 października 50. Dywizja Piechoty zajęła swoje pozycje na przedpolach Kocka, Dywizja „Zaza” miała za zadanie obsadzić Serokomlę, 60. Dywizja płk Eplera zajęła stanowiska na wschód od Okrzei, zamykając tym samym kierunek Dęblin-Łuków i współdziałać z kawalerią gen. Podhorskiego w przypadku ataku niemieckiego i jednocześnie jako największa jednostka bojowa stanowić odwód ((Ibidem, s. 119.)). Natomiast Podlaska Brygada Kawalerii miała zająć pozycje dookoła Adamowa. Zaznaczmy, że wytworzył się tym samym specyficzny układ pozycji zajmowanych przez wojska SGO „Polesie”, który umożliwiał jednoczesne prowadzenie walki oraz kontynuowanie marszu w kierunku zachodnim.
Do pierwszego kontaktu bojowego z Niemcami doszło rankiem 2 października, kiedy to w kierunku Kocka wyruszyło rozpoznanie z 13. DP [Zmot.], zostało ono zatrzymane przez 179. pułk piechoty. Jednak nie zażegnało to zagrożenia ze strony niemieckich oddziałów. Równocześnie wyprowadziły one uderzenie na Serokomlę, które wspierane czołgami zaskoczyło polskich obrońców. Gen. Podhorski rozkazał kategorycznie bronić wsi i powierzył jej obronę oddziałom rotmistrza Szeli, który zdołał zatrzymać pierwszy atak wojsk nieprzyjaciela (( M. Porwit, op. cit., s. 451.)). Kock oraz Serokomla zostały następnie zasypane gradem pocisków artyleryjskich, które miały zmiękczyć polską obronę. O godzinie piętnastej rozpoczął się największy atak na stanowiska zajmowane przez rotmistrza Szelę, jednak i on został odparty przez kontratak ułanów ze skrzydeł. Drugi dzień października zakończył się taktyczną porażką 13. Dywizji Piechoty [Zmot.] dowodzonej przez gen. Paula Otto, ponieważ nie wyparła ona jednostek polskich z rejonu Kocka.
Rozkazy operacyjne na 3 października stawiały przed jednostkami SGO „Polesie” następujące zadania: dywizja płk Brzoza-Brzeziny współdziałać miała z Dywizją Kawalerii „Zaza” i wykonać natarcie o świcie z Talczyna w kierunku lasu poznań oraz z Serokomli i wyprzeć stamtąd wojska niemieckie. Natomiast dywizja płk Eplera miała zająć pozycje obronne wokół Okrzei i zabezpieczać grupę od północy. Ciekawym faktem wydaje się sprawa dyscypliny, która nie wszędzie była utrzymana w odpowiedni sposób, wspomniany wyżej płk Epler w kolejnym rozkazie upominał dowódców poszczególnych oddziałów: Tabory (…) 50 % szeregowych zamiast maszerować przy kompaniach jedzie na wozach i nikt na to nie reaguje. (…) W bitwie pod Milanowem zaszły wypadki noszące znamię tchórzostwa. Jeden z batalionów nie wyszedł na skraj lasu, rozwinął się w głębi lasu i ostatecznie strzelał po własnym oddziale, który bił się z przodu ((T. Krawczak, op. cit., s. 106.)). Natarcie ruszyło o świcie i mimo początkowych sukcesów załamało się pod ogniem zaporowym niemieckich ckm-ów. Mimo tego przez cały dzień trwały kontrataki strony polskiej, w których wyróżnili się ułani brygad „Edward” i „Plis”. Mimo ciężkich strat, jakie poniosły polskie jednostki morale pozostawało wysokie, walka z przeważającym pod względem technicznych i liczebnym wrogiem nie była łatwa, ale pokazywała wartość bojową polskiego żołnierza. Pamiętajmy o tym, że zestawienie jednostek artylerii czy ilości samolotów wypadało zdecydowanie na niekorzyść SGO „Polesie”. Być może jej oddziałom nie udało się rozbić 13. DP [Zmot.], jednak polskie jednostki nie wycofały się z zajmowanych pozycji.
Dowództwo niemieckie zdało sobie sprawę, że do pokonania wojsk polskich będą potrzebne większe siły, postawiło sobie za punkt honoru rozbić tę grupę. Do walki włączyć miała się 29. Dywizja Piechoty [Zmot.], która jednak, aby zaatakować pozycje SGO „Polesie” od północy, musiała najpierw przekroczyć Wisłę. Z kolei gen. Kleeberg chcąc zareagować na ruchy wojsk nieprzyjaciela postanowił opuścić Kock i przesunąć swoje oddziały w rejon Woli Gułowskiej (60. DP, DK „Zaza”) i Adamowa (50. DP), z kolei Podlaska Brygada Kawalerii miała za zadanie ubezpieczać zgrupowanie od ewentualnego ataku 29. DP [Zmot.]. Niemcy zdecydowanym atakiem wyparli polskich obrońców z Woli Gułowskiej i umocnili się w centrum wsi. Dopiero wieczorem udało się wyrzucić ich przynajmniej z części zabudowań, czego dokonał batalion 184. pułk piechoty pod dowództwem kapitana Seweryna Kozyry. Sytuacja taktyczna wojsk polskich wydawała się być coraz gorsza, do sztabu gen. Kleeberga dochodziły wiadomości o nawiązaniu kontaktu bojowego z jednostkami 29. DP [Zmot.], z kolei dywizja płk. Eplera, która miała stopniowo wchodzić do walki musiała przyspieszyć swoje działania co zaburzyło plan wypracowany przez sztab SGO „Polesie” ((L. Głowacki, op. cit., s. 280-281.)). W wyniku tych niekorzystnych zmian na polu walki, na odprawie z wyższymi dowódcami odbytej na stacji Krzywda, postanowiono uprzedzić działania niemieckie i wyjść z kontratakiem, który miałby rozbić 13. DP [Zmot.], a następnie skupić się na kolejnym zagrożeniu, jakim była 29. DP [Zmot.], tę ostatnią jednostkę miała zatrzymać Podlaska Brygada Kawalerii.