W żmudnych pracach kwerendalnych zespół zmuszony był do korzystania z pomocy ekspertów z Warszawskiego Muzeum Techniki, Komisji Lotniczo-Historycznej Dowództwa WL i OPL OK, oraz Klubu Seniorów Lotnictwa PRL, w tym członka tego Klubu – Michała Scipio del Campo. Był on bardzo pomocny, ponieważ dużo eksponatów, budzących wątpliwości i kontrowersje miała pochodzenie francuskie i niemieckie z lat jego młodości. Z polskiego przedwojennego sprzętu zachował się samolot myśliwski PZL, ale podobnie jak starsze eksponaty wymagał gruntownej renowacji.
Dzięki wspólnym wysiłkom członków zespołu i ekspertów, w ciągu kilku miesięcy zdołano uporządkować niezbędną dokumentację metrykalną wszystkich eksponatów. Umożliwiło to przetransportowanie całego sprzętu na stare lotnisko Czyżyny w Krakowie. Część odnowionych eksponatów, w tym francuskiego pochodzenia z początku wieku Henri Farmana i polskiego przedwojennego myśliwca P-11 włączono w sierpniu 1964 r. do tzw. Wielkiej Wystawy Lotniczej obrazującej dorobek odbudowującego się w kraju przemysłu lotniczego. W cztery lata później, po dalszych zabiegach renowacyjnych sprzętu, 1 września 1968 r. podczas obchodów 50-lecia lotnictwa polskiego i 40-lecia Aeroklubu Krakowskiego nastąpiło oficjalne otwarcie pierwszego w Polsce Muzeum Lotnictwa, nazwanego potem Muzeum Lotnictwa i Astronautyki.
Nie została natomiast wówczas uwieńczona sukcesem idea budowy Domu Lotnika. O sprawach tych seniorzy dyskutowali żywo m.in. już podczas spotkania w czerwcu 1966 r. Trzech Pokoleń Lotników w Oficerskiej Szkole Lotniczej w Dęblinie. Problemy z odbudową Warszawy przyćmiły w latach 50-tych wzniosłą myśl. Wznowili ją Seniorzy, przy poparciu Dowództwa Wojsk Lotniczy i OPL OK oraz Zarządu Głównego Aeroklubu PRL dopiero na początku 60-tych lat, ale kolejne wydarzenia w latach 70-tych i 80-tych zdominowały tę nadal aktualną kwestię. Należy mieć nadzieję, że o sprawie tej nie zapomni pokolenie współczesne oraz wchodzące w wiek senioralny najmłodsze grono uczestników historycznego spotkania Trzech Pokoleń Lotników w 1966 r. Okazją do ożywienia tej kwestii jest bowiem zbliżająca się setna rocznica zrywu Polaków do latania.
Sprzyjającą okolicznością do bliższego poznania osobowości Scipio del Campo stała się, zorganizowana przez Śląski Klub Seniorów, uroczystość przypadającą w 85-tą rocznicę jego urodzin w styczniu 1972 r. Przybyłem wówczas do Katowic w delegacji z płk. pil., później generałem Józefem Sobierajem i płk. mgr. Edwardem Biernatem celem wręczenia specjalnego posłania jubilatowi, z życzeniami od dowódcy Wojsk Lotniczych, gen. dyw. pil. Jana Raczkowskiego. Po oficjalnej uroczystości, przebiegłej w stylu oratorsko-wokalnym sędziwy senior niespodziewanie zaprosił naszą delegację oraz płk. Skalskiego – reprezentującego Zarząd Główny Aeroklubu – jak to rzekł – na kameralne spotkanie do prywatnego mieszkania.
Pod wskazanym adresem zostaliśmy przedstawieni rodzinie i jego bliskim przyjaciołom obojga płci w liczbie około 20 osób różnej proweniencji. Inaugurując szampanem spotkanie jubilat zaproponował aby wszyscy goście czuli się swobodnie, jak u siebie w domu i unikali w konwersacji archaicznej tytułomanii. Jedynym świadczącym o jego biografii akcentem okazała się srebrna zastawa z rodowymi inicjałami oraz pojawiające się na długim stole tradycyjne, smakowite, potrawy z dziczyzny, włącznie z upolowanymi przez gospodarza pieczonymi w całości kuropatwami. Atrakcji iście rodzinnej uczcie przydawały fortepianowe melodie w wykonaniu pani domu oraz ubarwione anegdotami dowcipne monologi jubilata. Wtórowali mu oracjami niektórzy biesiadnicy, włącznie z płk. Skalskim i tryskającym lotniczym humorem płk. Sobierajem, późniejszym generalnym prezesem Zarządu Głównego Aeroklubu.
Urzeczony wręcz przyjacielską atmosferą spotkania, z zapamiętanymi do dziś wrażeniami, odjechałem wieczornym pociągiem razem z płk. Skalskim do Warszawy. Doznania z jubileuszowej uroczystości w Katowicach, analogicznie do tych wcześniejszych w Warszawie i Dęblinie, pogłębiły moją wiedzę o narodzinach lotnictwa i przeżyciach z tym związanych sędziwego Scipio del Campo. Urodził się w pochodzącej z Włoch rodzinie, która w czasach królowej Bony osiadła na terenach ówczesnej Rusi, w okolicach Berdyczowa. W młodości Scipio del Campo frapowała aeronautyka, a potem podczas politechnicznych studiów we Francji, stał się pasjonatem lotów. Tam na samolocie sprezentowanym mu przez ojca, w nagrodę za uzyskany dyplom inżyniera, uczestniczył już w 1910 r. w lotach pokazowych i mityngach lotniczych. W tym samym roku wyruszył w trasę po największych miastach Imperium Rosyjskiego.
Po drodze do Moskwy zatrzymał się na mityngu lotniczym w Wilnie, a następnie popisywał się lotem w Białymstoku. Oprócz Moskwy, w pierwszej połowie 1911 r., demonstrował pilotowanie swojego samolotu w kilku miastach daleko za Wołgą, aż pod Sybirsk i Twer. W międzyczasie nauczał przez pewien czas adeptów latania w Moskiewskiej Szkole Pilotów oraz wziął udział w mityngu lotniczym w Petersburgu na swym samolocie Morane. Niestety; zakończył się on kapotażem maszyny, w wyniku czego del Campo wymagał hospitalizacji. Jednak niedługo po tym wypadku wziął udział w przelocie wyczynowym dziewięciu pilotów z Petersburga do Moskwy. Warszawiacy dopiero na początku sierpnia 1911 r. mogli podziwiać kunszt latania Michała Scipio del Campo. W roku poprzednim oglądali udane loty nad Polem Mokotowskim w wykonaniu rosyjskiego pilota Utoczkina, na francuskim samolocie konstrukcji Henri Farmana. Scipio del Campo był pierwszym Polakiem, który zjawił się na swym samolocie w Warszawie.
A oto relacja naocznego świadka owego historycznego zdarzenia, wspomnianego wyżej, inż. Czesława Zbierańskiego: 6- Zaledwie po kilku miesiącach trwania szkoły pod kierunkiem instruktora Sagno, bardzo spokojnego i pewnego pilota, zjawił się niespodziewanie na lotnisku szkolnym, na własnym samolocie Morane, z 50 HP motorem rotacyjnym „Gnom”, brawurowy pilot polski, Michał Scipio del Campo. On pierwszy wyleciał nad Warszawę i pokazał piękno latania — rywalizując z ptakami. Po tym wyczynie, z jedno płaszczyznowca swego przesiadł się na ciężkiego, niemieckiego szkolnego „Aviatica”. (…) Poleciałem z nim na ten lot jako pasażer, siedząc tuż za jego plecami. Scipio del Campo wzbił się z łatwością na wysokość około 400 m i na całym gazie, niemal pionowo, poszedł do lądowania. (…) Ziemia zbliżała się z błyskawiczną szybkością. Miałem wrażenie, że coś się stało ze sterami i że Scipio del Campo nie zdoła wyrównać maszyny, a my wyryjemy sobą dziurę w ziemi… Widzowie na ziemi, jak mi później opowiadano, pozasłaniali sobie oczy rękami, by tego co się ma stać za chwilę, nie widzieć. Ale Scipio del Campo był pewien swej ręki… Nad samą ziemią, prawie przy dotyku z nią, wyrównał maszynę i usiadł spokojnie przed samemi przerażonemi widzami.
Od tego czasu Scipio zastąpił na stanowisku kierownika Szkoły Pilotów Towarzystwa „Aviata”, Henryka Sagno, podobnie jak wcześniej w Moskwie, ucząc adeptów sztuki latania. Brał też udział w lotach pokazowych, rywalizując z innymi pilotami. W końcu września tegoż roku dokonał, o czym wspomniano wyżej, oblotu samolotu Zbierańskiego. Potem udał się swym samolotem na mityng do Kijowa, a następnie na eliminację samolotów dla wojska do Petersburga. Jednak na skutek spalenia jego maszyny przez konkurentów, nie miał możliwości zaprezentowania się w prestiżowym pokazie. W 1912 r. zawitał na swym samolocie Morane do Łodzi i Pabianic. Następnie na nowym francuskim Bleriot popisywał się w Częstochowie, Sosnowcu, Lwowie, Tarnowie, Rzeszowie, Cieszynie, a także na Węgrzech.
Przesiadając się na szlakach Francji, Rosji i Polski na różne typy samolotów, przeważnie z powodu nieprzewidzianych awarii, przeżył kilka wypadków lotniczych, w tym oprócz wspomnianego wyżej w Petersburgu, dwa bardzo dotkliwe. Jeden w końcu zimy 1911 r. w Uzbekistanie pod Taszkientem, kiedy to na skutek oderwania się śmigła samolot w korkociągu zarył w zaspach śnieżnych, a on w stanie ciężkim znalazł się w szpitalu. Do kolejnego doszło jesienią tegoż roku podczas lotu z Warszawy do Moskwy. Samolot z powodu awarii upadł na wierzchołki drzew, co zmusiło pilota i mechanika do powrotu do Warszawy, na szczęście obyło się bez uszczerbku na zdrowiu.
Wreszcie trzeba przypomnieć, że oprócz fascynacji lotami, w międzyczasie Scipio del Campo odbył służbę w Armii Rosyjskiej, gdzie awansowano go do stopnia chorążego. W I wojnie światowej nie brał jednak czynnego udziału, ponieważ na jej początku osadzany był w niemieckich obozach: w Kilonii, Kołobrzegu i na Wyspie Rugia, skąd udało mu się uciec na statku do Szwecji. Podczas rewolucji w Rosji utracił ojcowskie dobra na Ukrainie. Dyplom inżyniera umożliwił mu jednak podjęcie pracy w szwedzkim przemyśle, mającym filie również w innych krajach. Dzięki temu zaczął latać w Paryżu w 1923 r., ale po trzech latach wyjechał do Ameryki Południowej, skąd wrócił przed II wojną światową do Polski. Del Campo okupację przeżył w Warszawie, a po wyzwoleniu wyjechał do Katowic. Tam przez parę lat zajmował się instalowaniem urządzeń przemysłowo-cieplnych i budową pieców hutniczych.
Chociaż przez kilkanaście lat nie miał możliwości pilotowania samolotów, to jednak — jak nadmienił w cytowanym liście — nie przestał interesować się lotnictwem. Gdy był na emeryturze włączył się w działalność społeczną bliskiego mu środowiska oraz dla podtrzymania kondycji lotniczej — jak mawiał często — zaczął fruwać, wzbudzając podziw młodych adeptów. Oczywiście na lekkich awionetkach Aeroklubu Katowickiego.
W międzyczasie chętnie uczestniczył w licznych spotkaniach z młodzieżą i ludźmi pióra oraz wypowiadał się na temat zdarzeń historycznych w prasie i audycjach radiowych. W liście do Zbierańskiego napisał: ponieważ jestem najstarszym z lotników ówczesnego okresu (lata 1909-1913), często jestem interpelowany i wielokrotnie kruszyłem kopię o Pana. Owo kruszenie odnosiło się do błędnego interpretowania przez niektórych publicystów oblatanego w 1911 r. samolotu, jako rzekomo należącego do artysty malarza Czesława Tańskiego i przez niego zbudowanego. Del Campo na łamach prasy warszawskiej i śląskiej oraz w wywiadach radiowych dementował tego rodzaju informacje, stwierdzając kategorycznie, że wypróbowany przez niego samolot by dziełem Zbierańskiego, zbudowanym przy pomocy inż. Stanisława Cywińskiego. Wyjaśniając powtarzane od lat mylne opinie, Scipio nie dezawuował eksperymentów Tańskiego w dziedzinie modelarstwa i szybownictwa, ale (…) jego zasługi na polu lotnictwa motorowego — uznał za znikome. Dało się zauważyć, że owe wypowiedzi pionierskiego pilota zostały dostrzeżone i są respektowane w aktualnej historiografii. Nie powtarza się już przekłamań na ten temat. Zatem bez przesady można stwierdzić, że sięgające początków narodzin lotnictwa dokonania Scipio del Campo, wyrażające się w jego determinacji do startowania na pierwszych, niedoskonałych jeszcze, jak to wówczas mówiono aparatach motorowych we Francji, Rosji i Polsce stały się godnym naśladowania dziedzictwem. Zatem w pełni zasadne są myśli i słowa dowódcy Wojsk Lotniczych, gen. dyw. pil. Jana Raczkowskiego, które wyraził we wspomnianym posłaniu do Jubilata w 85. rocznicę Jego urodzin:
Wielce Szanowny Panie!
W rocznicę urodzin myśli i uczucia braci lotniczej kieruję się do lat przeszłych, kiedy to sukcesy i odwaga Pana w lataniu natchnęły serca i umysły wielu Polaków do wzmożenia wysiłku w podnoszeniu ikarowych skrzydeł.
Dziś, gdy Lotnictwo Polskie ma już swoje tradycje i ustaloną sławę, imię Pana stało się uosobieniem męstwa i dumy dla młodych pokoleń lotników. Korzystając z okazji przypadającego w dniu 20 stycznia 1972 r. jubileuszu składam Panu wyrazy głębokiego szacunku i poważania. Jednocześnie w imieniu własnym i lotników wojskowych życzę Panu zdrowia, długich lat życia i wszelkiej pomyślności.
Życzenia te wyrażone w imieniu tysięcy lotników napawały sędziwego pioniera Polskiego Lotnictwa otuchą i nadzieją. Za zasługi dla lotnictwa oraz osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej dla Polski został w latach powojennych uhonorowany wysokimi odznaczeniami państwowymi, Krzyżami Orderu Odrodzenia Polski: Kawalerskim, Oficerskim, Komandorskim i Komandorskim z Gwiazdą oraz resortowymi: Złotym Medalem Aeroklubu PRL, Odznaką Zasłużonego Działacza Lotnictwa Sportowego i Złotą Odznaką Zasłużonego w Rozwoju Województwa Katowickiego.
Zmarł w wieku 97 lat w Katowicach, w dniu 7 marca 1984 r. W mojej pamięci i jak sądzę wszystkich osób, które się z nim spotykały, pozostał jako człowiek budzący respekt swym dostojeństwem i wysoką kulturą bycia, pozbawioną cienia wyższości. W przypadającej setnej rocznicy jego startów Michał Scipio del Campo zasługuje na nadanie mu miana Polskiego Lotnika Stulecia.
płk dr hab. Izydor Koliński
Bibliografia:
I. Koliński, Lotnictwo Polski Ludowej, Warszawa 1987.
C. Zbierański, O narodzinach Lotnictwa Polskiego, New York 1958.