Ważnym aspektem stał się problem pieniędzy. Jako, że pogotowie było ochotnicze nie mogło być mowy o stałych wypłatach. Trzeba było jednak rozwiązać sprawę ratowników, którzy np. idąc na akcję zaniedbywali swoje obowiązki. Uchwalono, że otrzymają oni zwrot poniesionych kosztów (( H. Stępień, Mariusz Zaruski…, s. 74.)) . Ratownik jednak sam musiał zaopatrzyć się na wyprawę. Warunki, w jakich pracował bywały ekstremalnie ciężkie, a ubiór i sprzęt niedostosowany. Można porównać ratownika dzisiejszego z ówczesnym.
Góralski strój, konopna lina (szybko niszczejąca i rwąca się), na ramieniu tak zwany bambus. Łączono oba kije, na nich wieszano siatkę, w której transportowano rannego bądź zwłoki. Jeżeli człowiek nie przeżył przypinano do noszy gałązkę kosodrzewiny, która miała symbolicznie oddać hołd zmarłemu, podczas jego ostatniej górskiej drogi. Akcje trwały często kilka dni, dlatego tak ważne było odpowiednie przygotowanie. Dużą wagę Zaruski poświęcał na wojskowe ćwiczenia ratowników. Dzięki temu wiedzieli oni jak działać, jak się poruszać w danej grupie. Dodatkowo ludzie zżyli się ze sobą, co na pewno ułatwiało ich wspólną, ciężką pracę.
Zaruski rozpoczął prowadzenie Księgi Wypraw Ratunkowych, skrupulatnie notował w niej wszystkie akcje, w jakich Pogotowie uczestniczyło. Robił to w określonym schemacie: Imię i nazwisko zaginionego, miejsce zamieszkania, narodowość, wiek, zawód, imię nazwisko adres osoby wzywającej Straż. Następnie występowała relacja na temat wypadku przedstawiona przez wzywającego. Dalej Naczelnik opisywał przebieg akcji i określał jej wynik oraz datę, pod którymi składał podpis. Dzięki temu zachował się idealny materiał źródłowy do badań nad wypadkami w pierwszych latach istnienia pogotowia (( M. Zaruski, J. Oppenheim, Księga wypraw ratunkowych 1909-1937, Wyd. Abanton, Łódź 1994.))
Działalność ratownicza w latach 1909-1914.
W 2009 roku zrobiono podsumowanie wypadków śmiertelnych w Tatrach w czasie 100-letniego funkcjonowania Pogotowia. Smutną statystykę tworzą następujące liczby: 441 zabitych turystów, 150 taterników, 91 wypadków lawinowych, 40 samobójstw, 14 porażeń piorunem i 8 speleologicznych. Daje to nam liczbę 759 ofiar przez sto lat. Na czoło wysuwają się także czarne rejony. 195 Wypadków w okolicach Morskiego Oka (Rysy, Przełęcz pod Chłopkiem), 152 w rejonie Orlej Perci (najwięcej na linii Świnica, Zawrat, Kozi Wierch i szlakach dojściowych), do tego aż 65 tragedii wydarzyło się na Giewoncie. (( A. Bazylczuk, Na każde wezwanie…, s. 69))
Jaki udział w tych zdarzeniach mają wypadki lat 1909-1914? Dzięki dokładnej Kronice Wypraw Ratunkowych mamy na ten temat bardzo dużo informacji. Pogotowie w ciągu tych sześciu lat bierze udział w 24 akcjach, w których uczestniczą 34 ofiary. Wynik? Całkowicie zdrowych sprowadzono 5 osób, rannych 9 osób, w 6 przypadkach był to fałszywy alarm, a zaginionych nie było wcale. Prym wiedzie liczba ofiar śmiertelnych, aż 14 osób. Tylko czterech z poszkodowanych nie skończyło 19 roku życia, co więcej żaden z nich się nie zabił.
Warto wspomnieć, jacy ratownicy działali w Pogotowiu w tych latach. Podczas pierwszego zebrania przysięgę złożyło 11 ochotników: Klemens Bachleda, Henryk Bednarski, Stanisław Gąsienica-Byrcyn, Józef Lesicki, Jędrzej Mursarz, Jan Pęksa, Wojciech Tylka-Suleja, Szymon Tatar (młodszy), Jakub Wawrytko-Krzeptowski, Mariusz Zaruski i Stanisław Zdyb. Kilkoro następnych dołączyło w następnym roku: Paweł Kittay, Leon Loria, Stefan Mazurkiewicz, Janusz Żuławski, Jerzy Żuławski oraz w 1911 Jan Machałowski. 15 sierpnia 1912 odbyło się kolejne zaprzysiężenie, uczestniczyli w nim Konstanty Aleksandrowicz, Tadeusz Korniłłowicz, Józef Oppenheim i Jan Stopka-Ceberniak, a rok później Jan Obrochta-Bartków ((H. Stępień, Mariusz Zaruski…, s. 77 i n.)) . W sumie daje to 22 ratowników w ciągu sześciu lat.
Nie będę opisywać tutaj poszczególnych wypadków, każdy zainteresowany może sięgnąć samodzielnie do Księgi Wypraw. Skupię się natomiast na jednym wydarzeniu, które oddaje istotę składanej przez ratowników przysięgi. Tak jak przy wypadku z 1994 r. ginie ratownik. Jest to pierwsza ofiara, która sama działała w Pogotowiu, dzieje się to szybko, bo już w 1910 czyli niecałe dwa lata po zaprzysiężeniu. Dramat rozegrał się następująco:
5 sierpnia dwoje początkujących Taterników – Stanisław Sulakiewicz i Jan Jarzyna, wybierają się na północną ścianę Małego Jaworowego w celu dokonania pierwszego przejścia. W pewnym momencie Jarzyna z powodu trudności odpada od skały i ciągnie za sobą asekurującego go Szulakiewicza. Lina na szczęście zatrzymuje się na głazie, pierwszy z nich leci 50 m i jest trochę potłuczony, drugi 20 metrów, ale nie jest w stanie schodzić. Jarzyna mimo trudności zaczyna schodzić do Morskiego Oka i o północy wyrusza pierwsza ekspedycja Pogotowia (( J. Chmielowski, Klimek Bachleda, [w:] „Taternik.”, R.4 (1910), s. 93 i n.)) . Pogoda jest tragiczna, na przemian leje deszcz i zacina grad. Ratownicy mają bardzo duży problem, żeby znaleźć poszkodowanego. Zaruski zdaje sobie sprawę, że jeżeli dłużej pozostaną w ścianie wydarzy się jakaś tragedia. Nawołuje do odwrotu, pod ścianą czeka ze Zdybem jeszcze prawie godzinę na Klimka, który podczas akcji znacznie ich wyprzedził i nie posłuchał nawoływań do zejścia. Akcja tego dnia nie wnosi nic, ratownicy nie potrafią przedostać się do poszkodowanego. Dopiero 8 sierpnia Zaruski trafia na ciało Szulakiewicza, a 10 sierpnia odbywa się transport zmarłego do Zakopanego. Zginął on z wychłodzenia i wyczerpania organizmu (( M. Zaruski, J. Oppenheim, Księga wypraw…, s.21 i n.)) . Początkowo losem Klimka nikt się nie przejmował. Nie wynikało to z obojętności, Klimek był świetnym taternikiem i przewodnikiem, wydawało się, że nic mu nie grozi. Wieści o zaginięciu Klimka rozniosły się coraz dalej. Zaruski, choć sam nie mógł uwierzyć w śmierć Klimka nie mógł zwlekać dalej z ekspedycją. 11 i 12 sierpnia mimo wielkich wysiłków, pogoda uniemożliwiała skuteczne poszukiwania. Dopiero 13 sierpnia Zdyb zauważył ciało w żlebie, jednak z powodu ogromnego oblodzenia nie można było dostać się do niego (( S. Zieliński, W stronę…, s. 223 i n. )) . Pod dniem 15 sierpnia Zaruski zanotował: O godzinie 1 oddział Wawrytki dostał się z trudem do ciała, które o godzinie 6 wiecz. przenieśliśmy do Jaworzyny. Ciało było połamane, głowa prawie całkowicie oderwana ((M. Zaruski, J. Oppenheim, Księga wypraw…, s.23.)) .
Śpiesząc Szulakiewiczowi na ratunek odpadł od ściany i spadł kilkadziesiąt metrów z lawiną kamieni. Posypały się oskarżenia, przede wszystkim w stronę Zaruskiego. Obarczano go całą winą za wypadek, zupełnie niesłusznie, to Klimek wykazał się niesubordynacją, kiedy Naczelnik wołał do odwrotu. Jak już we wstępie wspomniałam, znowu zadziałał mechanizm poszukiwania winnych i dokładnych przyczyn wypadku. Jest to jedna z największych tragedii w historii TOPR-u. Z jednej strony pokazuje nam, że ratownicy narażają życie dla innych ludzi. Drugą stroną medalu jest to, że nawet najwybitniejsze jednostki nie są chronione i one mogą ulec wypadkowi. Warto pamiętać o tych dwóch rzeczach wspominając Klimka.
ZAKOŃCZENIE
W górach nikt nie jest bezpieczny. Można jedynie zmniejszać bądź zwiększać ryzyko, na jakie wystawiamy siebie i innych. Mam nadzieję, że w pracy wyczerpująco przedstawiłam wybrane przez siebie zagadnienia. Obecnie z powodu zaopatrzenia sprzętowego i jego jakości technika ratowania przebiega w zupełnie inny sposób. Telefon komórkowy umożliwił błyskawiczny przepływ informacji. Helikopter pozwala przeprowadzić akcję w kilkadziesiąt minut. Nie wspominając o jakości ubrań czy sprzętu alpinistycznego np. lin. Choć ratownicy nadal wiele ryzykują, ma to już jednak inny wymiar.
Warto pamiętać, że idea ratownictwa powstała właśnie w czasach, gdy człowiek mógł liczyć praktycznie tylko na swoje umiejętności. Każdy z życiorysów tatrzańskich jest niezwykły, są to ludzie w dużej części nietuzinkowi. Dla mnie jednak Zaruski oprócz tego, że stał się generałem, wybitnym taternikiem i żeglarzem był po prostu dobrym człowiekiem. Potrafił ryzykować życie ratując często lekkomyślnych ludzi. To samo odnosi się do innych, Klimka, Oppenheima, Zdyba, Lorii… Mimo, że były to jednostki wybitne na polu dokonań taternickich, potrafiły wyzbyć się egoizmu. Z dystansem podchodzili do otaczającej ich rzeczywistości, nie gubiąc przy tym humoru. Widać to w jednej z historii o Józefie Oppenheimie:
Pewnego dnia podszedł do Oppenheima warszawski dziennikarz:
-Niechże mi pan powie, dlaczego w Tatrach giną ludzie? (…) Drogi panie Tatry to nie Alpy i nie Himalaje!
-To nie Himalaje- przyznał z powagą Oppenheim- Tatry dużo niższe.
-Oto właśnie to! – dziennikarz zniżył głos – Skąd, więc, u licha, tyle tragicznych śmierci? (…)
-Przyczyną śmiertelnego wypadku jest zgon ofiary – odpowiedział Oppenheim, nie mrugnąwszy okiem.
-To znaczy…- dziennikarz otworzył usta.
-Gdyby się ludzie nie zabijali na śmierć nie było by tego wszystkiego. ((S. Zieliński, W stronę…, s. 204.))
Klara Renert
BIBLOGRAFIA
Bazylczuk A., Na każde wezwanie naczelnika, [w:] Magazyn Turystyki Górskiej n.p.m., nr 11 (2009)
Chmielowski J., Klimek Bachleda, [w:] „Taternik.”, R.4 (1910).
Czeżowski T., Wypadki sierpniowe w prasie. [w:] „Taternik.”, R.4 (1910).
Grocholski M., Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe, [w:] Tatry, nr 4 (2009).
Jagiełło M., Wołanie w górach., Warszawa 2006.
Kordys R., Karłowicz jako taternik. [w:] Taternik., R.3 (1909).
Stępień H., Mariusz Zaruski: opowieść biograficzna, Warszawa 1997.
Zaruski M., Na bezdrożach tatrzańskich, Łomianki 2007.
Zaruski M., Oppenheim J., Księga wypraw ratunkowych 1909-1937, Łódź 1994.
Zaruski M., Odezwa, [w:] Taternik, R.3 (1909).
Zaruski M., Ostatnim śladem, [w:] Taternik., R.3 (1909).
Zieliński S., W stronę Pysznej, Poznań 2008.
Żuławski J., Nieco o wypadkach w Tatrach. [w:] Taternik, R.5 (1911).
Zdjęcie: Klara Rennert