Śmierć na morzu oczami marynarzy holenderskich i niemieckich

Streszczenie Summary
Ryzyko śmierci, niezależnie od epoki, stale towarzyszyło życiu marynarzy okrętów wojennych. Nie tylko okręty wroga, ale także żywioł, jakim jest morze, były ciągłym zagrożeniem dla załóg. W artykule zestawione zostało spojrzenie na śmierć marynarzy z dwóch odległych od siebie epok, mianowicie XVII-wiecznych holenderskich marynarzy oraz załóg niemieckich okrętów podwodnych z czasów I i II wojny światowej. Pomimo znacznej odległości w czasie i rodzaju broni (żaglowe okręty wojenne oraz okręty podwodne), łączyła ich bodajże najważniejsza rzecz – w ich czasach służba na morzu, jaką pełnili należała do najniebezpieczniejszych. Celem niniejszego artykułu jest przedstawienie podejścia marynarzy z dwóch różnych epok do śmierci oraz opisanie charakterystycznych cech, które wykształciły się u nich na skutek nieustannego ryzyka śmierci. Mimo 300 lat dzielących tych marynarzy w ich podejściu do śmierci możemy znaleźć więcej podobieństw w niż różnic. Artykuł jest także próbą odpowiedzi na pytanie: Czy do świadomości nieustannie grożącej śmierci można się przyzwyczaić? No matter the time period, the risk of death has always been a constant companion to sailors stationed on warships. The threat was posed not only by the enemy’s ships, but also the sea itself. The article compares how death was viewed by sailors from two very different eras, i.e. the 17th century Dutch sailors and the crewmen of German U-boats from WWI and WWII. Despite the differences in time periods and vessel types (sailing ships and submarines, respectively), they all had at least one thing in common – in their time military service at sea was considered one of the most dangerous types of service. The goal of the article is to present the viewpoints of these seamen on the possibility of dying, and to describe the characteristic traits that they’ve developed due to the perpetual risk of losing their lives. Despite the 300 years lying between them, the attitudes of these sailors towards death show much more similarities than differences. The article also attempts to answer the question of whether one can get used to a constantly looming threat of death?
Hasła indeksowe Key Words
marynarze, śmierć, morze, XVII wiek, XX wiek sailors, death, sea, 17th century, 20th century

Śmierć na morzu, niezależnie od epoki, stale towarzyszyła życiu marynarzy okrętów wojennych. Nie tylko okręty wroga, ale także żywioł, jakim jest morze, były ciągłym zagrożeniem dla załóg. W niniejszym artykule zestawione zostało spojrzenie na śmierć marynarzy z dwóch odległych od siebie epok, mianowicie XVII-wiecznych holenderskich marynarzy oraz załóg niemieckich okrętów podwodnych z czasów I i II Wojny Światowej.

Pomimo znacznej odległości w czasie i rodzaju broni (żaglowe okręty wojenne oraz okręty podwodne), łączyła ich bodajże najważniejsza rzecz- w ich czasach służba na morzu, jaką pełnili, należała do najniebezpieczniejszych. Mimo 300 lat dzielących tych marynarzy w ich podejściu do śmierci możemy znaleźć więcej podobieństw w niż różnic. W artykule opieram się, o ile to możliwe, bezpośrednio na cytatach ze wspomnień marynarzy, ponieważ tylko ich własne słowa są w stanie najlepiej oddać ich uczucia. Celem niniejszego artykułu jest przedstawienie podejścia marynarzy z dwóch różnych epok do śmierci oraz opisanie charakterystycznych cech, które wykształciły się u nich na skutek nieustannego ryzyka śmierci. Należały do nich przede wszystkim: umiejętność nawiązywania przyjaźni, która jest w stanie przetrwać nawet śmierć, ciągła potrzeba ryzykowania połączona z zuchwałą wiarą w to, że urodzili się pod szczęśliwą gwiazdą i unikną śmierci oraz podejmowanie różnych prób odreagowania stresu, wśród których wymienić należy kobiety, alkohol, ciężką pracę oraz religijność. Spróbuję także odpowiedzieć na pytanie: Czy do świadomości nieustannie grożącej śmierci można się przyzwyczaić?

Max Valentiner, jeden z niemieckich asów broni podwodnej z czasów I Wojny Światowej, napisał w swoich powojennych wspomnieniach: Kapitan okrętu podwodnego musi umieć dobrze pływać, musi być dobrym marynarzem i mieć szczęście ((M. Valentiner, U-38. Śladami Vikingów na pokładzie U-boota, Gdańsk 2005, s. 33.)). Faktycznie, marynarzom z każdej epoki, oprócz wysokich umiejętności, potrzebne było także szczęście. W momencie, gdy atakujący i atakowany byli tak samo dobrze uzbrojeni i wyszkoleni, tylko szczęście mogło zadecydować, o tym, kto przeżyje.

Wilhelm Marschall dowodzący w I Wojnie Światowej okrętami UC-74 i UB-105 trzy razy uniknął podążających w stronę jego okrętu torped, wystrzelonych z wrogich okrętów podwodnych. Swoje wrażenia, zaraz po ataku torpedowym na jego okręt UB-105, opisał w następujący sposób Dopada placka ((Kapitan okrętu- Wilhelm Marshall. Pisał swoje wspomnienia w trzeciej osobie.)), jednak męczą go ponure myśli, co powoduje, że nie jest on tak wspaniały jak zawsze. Mówią, że do trzech razy sztuka! Czy za czwartym razem uda nam się wyjść z opresji? W końcu dwie trzecie niemieckich U-bootów leży już na dnach mórz i oceanów. Leżą tam pojednani ze swoimi wrogami, często w ich towarzystwie. W nich znajdują się też niestety dzielni członkowie załóg niemieckich okrętów podwodnych. Wszyscy byli wspaniali, tylko niektórym zabrakło szczęścia. […] Gdy tak rozmyśla, jego wzrok pada na zdjęcie żony. Przeciąga się energicznie i potrząsa głową: – Nie, nas nigdy wróg nie dosięgnie! ((W. Marschall, Uwaga torpeda! Pal! Wspomnienia z wojny U-Bootów 1917/18 spisane przez Wilhelma Marschalla, Gdańsk 2005, s. 142.)). Świadomość, że ryzyko śmierci jest nieodłącznym towarzyszem życia na okręcie wojennym, mieli marynarze ze wszystkich epok. Ci, którzy wiele razy szczęśliwie umknęli z rąk śmierci, stawali się bohaterami.

Kimś takim był holenderski admirał Maarten Tromp, który wiele razy umknął ze śmiertelnej opresji, a marynarze uważali go za szczęściarza. Marynarze, dla podkreślenia jego szczęścia na morzu, nadali mu przezwisko „Nieprzemakalny” ((P. Wieczorkiewicz, Historia wojen morskich. Wiek żagla, Londyn 1995, s. 122.)). Przezwisko to idealnie oddaje charakter ludzi morza, którzy ciągle podejmują ryzyko walcząc z wrogiem i z żywiołem, licząc, że uda im się go pokonać. W chwilach zagrożenia marynarze zawsze liczyli na to, że i tym razem uda się im umknąć śmierci. Przykładem na to mogą być słowa Wilhelma Marshalla: W tym momencie rozlegają się upiorne dźwięki. To pierwsza bomba wybucha blisko okrętu! W kiosku, z zatroskanymi minami, stoją w milczeniu dowódca i sternik Bering. Stoją i patrzą przed siebie. Wydawanie rozkazów jest bezcelowe. Teraz można tylko czekać i jak zawsze liczyć na to, że być może urodziło się pod szczęśliwą gwiazdą i dlatego opatrzność może jeszcze kolejny raz zechce z nich zrezygnować. Stoją i czekają. […] Ta na szczęście pada w większej odległości od okrętu. Wszyscy odetchnęli z ulgą, choć niczego nie dają poznać po sobie. Ten sam wzrok, ten sam wyraz twarzy ((W. Marschall, Uwaga torpeda…, s. 149-150.)). Czasami szczęście, które ich spotkało było tak wielkie, że zadawali sobie pytanie: Dlaczego to oni przeżyli?

Herbert Werner, dowódca U-boota podczas II Wojny Światowej, zaspał w dniu, gdy jego okręt U-415 miał wyjść w morze. Z godzinnym opóźnieniem pobiegł do portu i ku swojemu zdziwieniu, zobaczył, że załoga wbrew przepisom wypłynęła bez niego! Na jego oczach U-415 wszedł w basenie portowym na minę. Część załogi była ciężko ranna, dwóch marynarzy zginęło. Po wojnie Werner napisał: Los okazał się niezwykle łaskawy, U-415 nie zatonął na morzu, stając się grobem nas wszystkich, lecz zginął w porcie, tam gdzie nasze szanse na ratunek były największe. Dlaczego nie obudziłem się na czas? Dlaczego Zastępca uległ żądaniom Głównego Mechanika i dlaczego manewrował na silnikach spalinowych, a nie na cichych elektrycznych? Pytania te nie dawały mi spokoju. Dlaczego to ja przeżyłem tysiące ciosów zadanych na morzu, podczas gdy inni musieli umrzeć? Wydawało mi się, że ani piekło, ani niebo mnie nie chciały ((H. Werner, Żelazne trumny, Gdańsk 2002, s. 334.)).

Czasem jednak napięcie było tak duże, że już wszystko stawało się obojętne. W dobitnych słowach przedstawił to Wilhelm Marshall w swoim opisie oczekiwania na skutki ataku bombami głębinowymi: Takie momenty należą do najstraszniejszych na okręcie. Trzeba po prostu czekać aż wszystko się skończy, z pełną świadomością, że skończyć może się różnie. To za każdym razem jest czekanie na ponowne narodzenie, albo śmierć. W tym oczekiwaniu czasami jest już obojętne jak to się skończy, byle się skończyło ((W. Marschall, Uwaga torpeda…, Gdańsk 2005, s. 161.)).

Ciągłe ryzyko śmierci powodowało, że marynarze przywiązywali dużą wagę do przyjaźni. Zdawali sobie sprawę, że ich koledzy mogą nie przeżyć kolejnej bitwy, nie wrócić z kolejnego patrolu. To właśnie sprawiało, że więzy przyjaźni, które ich łączyły, były szczególnie silne. Znajduje to odbicie w ich wspomnieniach, gdzie przyjaźń jest często bardzo wyraźnie eksponowana, podobnie jak żal po śmierci kolegów, którzy zginęli na morzu. Geraerdt Brandt- XVII-wieczny biograf admirała Michiela De Ruytera napisał, że De Ruyter, który był wówczas podwładnym Trompa, gdy dowiedział się o śmieci admirała Trompa, który zginął trafiony kulą muszkietową w bitwie pod Ter Heide, wykrzyknął: Ach waar ik voor hem gestorven!- Ach- Dlaczegoż to nie ja umarłem za niego! ((Brandt G., Uit het leven en bedrijf van den heere Michiel de Ruiter, hertog, ridder etc., l. admiraal generaal van Holland en Westfriesland, Amsterdam 1906, s. 67.)). Słowa te nie były wypowiedziane na pokaz. De Ruytera i admirała Trompa łączyła szczera przyjaźń pozbawiona zazdrości o sukcesy i sławę.