płk dypl. nawig. mgr Jan Pasternak

Nieco z autopsji służby w lotnictwie … i nie tylko

Są to okruchy wspomnień ŚP płk. Jana Pasternaka opracowane do okolicznościowej książki pod tytułem: Wspomnienia lotnicze, która zostanie wydana przez Oddział W-M SSLW RP prawdopodobnie na wiosnę następnego roku. Wspomnienia ŚP J. Pasternaka były opracowywane, co oczywiste, jeszcze za życia autora. Zarząd Oddziału W-M SSLW RP uznał jednak, że barwny opis zarania lotnictwa po drugiej wojnie światowej trzeba pozostawić bez żadnej ingerencji redakcji, gdyż każda próba tego rodzaju mogłaby doprowadzać do korygowania historii, a nawet spisywania jej na nowo. Przekazujemy więc okruchy wspomnień ŚP płk. Jana Pasternaka i jego zawiłe doświadczenia ze służby w lotnictwie oraz z działalności społecznej.

Wrzesień 1939 roku zastał mnie w rodzinnej wiosce Prawęcin (gmina Kunów, powiat Opatów na Kielecczyźnie). Jako 16-letni młody człowiek, wychowany w bardzo patriotycznej rodzinie, kultywującej tradycje sprzeciwu wobec zaborców (okupantów) i powstań (walk) narodowowyzwoleńczych rozpocząłem moją „wojnę” z niemieckimi agresorami od poszukiwania, gromadzenia i przechowywania broni, amunicji i innego uzbrojenia. Już w pierwszej połowie września 1939 roku miałem zachowane trzy kbk „Radom” oraz nieco amunicji, granatów, ładownic, masek przeciwgazowych i hełmów. Poszukiwania broni i innych akcesoriów uzbrojenia prowadziłem w pobliskich miejscowościach i w rejonie lasów starachowicko-iłżeckich.

W tym czasie na Kielecczyźnie, w tym w mojej rodzinnej gminie Kunów narasta działalność konspiracyjna i powstają grupy mające na celu szykowanie się do walki partyzanckiej. Z zasady mają one związek z organizacją Służba Zwycięstwu Polski (SZP), a później Związek Walki Zbrojnej (ZWZ) i Armią Krajową (AK). Zostaję włączony do młodzieżowej grupy konspiracyjnej i wyznaczony jako łącznik między dowódcami placówek w Kunowie i Borze Kunowskim. Zadaniem głównym grupy było dalsze poszukiwanie i magazynowanie broni, amunicji i sprzętu, zwłaszcza po rozbrajających się w lasach starachowicko-iłżeckich oddziałach Wojska Polskiego. Rozproszone konspiracyjne grupy terenowe na początku 1940 roku zostają włączone do Związku Walki Zbrojnej; w lutym tego roku zostaję zaprzysiężony i przyjęty w szeregi ZWZ pod pseudonimem „Żegota”. Moja początkowa działalność polegała na pełnieniu funkcji łącznika między placówkami konspiracyjnymi, przewożeniu meldunków z Kunowa do Ostrowca i z Ostrowca do Kunowa oraz dalszym poszukiwaniu i gromadzeniu broni i innych środków uzbrojenia. W szkole zaś do której uczęszczałem, młodzi konspiratorzy koncentrowali się na kolportowaniu/rozpowszechnianiu i czytaniu prasy podziemnej, organizowaniu zebrań w ścisłym gronie zaufanych członków i sympatyków ZWZ, ośmieszaniu okupanta (szydercze rysunki, hasła, dowcipy, wierszyki, piosenki itp.) czy też swoistym biernym sabotowaniu prac w warsztatach szkolnych, nawołując do pracy powolnej („jak żółw”) i niedokładnej.

Zbrodnicze zniewolenie przez okupanta wywołuje rosnący opór społeczeństwa, w tym także w gminie Kunów, powiecie Opatów i na całej Kielecczyźnie, a przeciwstawianie się i bojkotowanie działań faszystowskiego agresora staje się coraz bardziej widoczne. Potęguje się konspiracyjne życie, rozwija tajne nauczanie, poszerza się działalność organizacyjno-werbunkowa, wychowanie patriotyczne, szkolenie i inne formy przygotowania mieszkańców do czynnego oporu, a następnie walki partyzanckiej. W gminie Kunów zorganizowano kompanię ZWZ – AK, której dowódca, jak się okazało, był wcześniej członkiem Gwardii Ludowej PPS „Wolność Równość Niepodległość” (GL PPS WRN), która weszła w skład ZWZ, a później AK. Wraz z większością stanu osobowego placówki w Kunowie wstąpiliśmy do GL PPS WRN wiedząc, że nadal jesteśmy żołnierzami ZWZ – AK. W kwietniu 1941 roku zostałem zaprzysiężony do GL PPS WRN i przyjąłem pseudonim „Kuna”. W okresie okupacji brałem udział w wielu akcjach bojowych, między innymi byłem członkiem Grupy Specjalnej, która współdziałała ze zgrupowaniem partyzanckim „Ponurego” i „Nurta” w Górach Świętokrzyskich, po wyzwoleniu zaś przez kilka miesięcy skutecznie unikałem aresztowania przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. Latem 1945 roku dostałem kartę powołania do wojska – skierowano mnie do 7 zapasowego pułku piechoty w Częstochowie. Pod koniec lipca 1945 r. do pułku przybyli przedstawiciele z różnych jednostek wojskowych, którzy dobierali młodych żołnierzy do dalszej służby. Wśród nich była także komisja z Oficerskiej Szkoły Lotniczej w Dęblinie. Po pomyślnym zaliczeniu rozmów kwalifikacyjnych (m.in. sprawdzeniu wiedzy z kilku przedmiotów (matematyka, fizyka, geografia, historia) i wyrażeniu zgody na służbę w lotnictwie zostałem skierowany do Dęblina. Od początku służby wojskowej nie podawałem informacji o swojej przynależności do AK, mimo stawianych pytań na ten temat. Po przybyciu do Dęblina 2 sierpnia 1945 r. skierowano mnie do dywizjonu zapasowego, gdzie przechodziliśmy podstawowe przeszkolenie ogólnowojskowe; wykonywaliśmy także wiele prac porządkowych, głównie przy odgruzowywaniu, gdyż około 60% obiektów budowlanych lotniska było zniszczonych przez Niemców. Dęblin został wyzwolony przez 2APanc. Gwardii 26 lipca 1944 r. W wyzwoleniu tym brali udział także partyzanci AK, którzy uratowali od wysadzenia w powietrze przez hitlerowców pozostałe na lotnisku obiekty, głównie warsztaty remontowe i awaryjną elektrownię lotniskową. Niestety, kolejnych zniszczeń w infrastrukturze lotniska dokonały wojska Armii Czerwonej, które m.in. zagrabiały cenniejsze wyposażenie techniczne, jak np. obrabiarki do drewna i metalu czy też generator elektrowni awaryjnej. Ten ostatni był wyprodukowany przez firmę Siemens – uznano więc, że jest to generator niemiecki i należy do trofeów wojennych. Aby go wydobyć zburzono jedną ze ścian elektrowni; zdewastowany budynek przez kilka lat „straszył” swoimi ruinami. Po pewnym czasie rozebrano go i w połowie lat pięćdziesiątych pobudowano tam koszary dla podchorążych. W grudniu przeszedłem pomyślnie badania lekarskie, zostałem zakwalifikowany na kurs nawigatorów i od 22 stycznia 1946 r. rozpoczęło się szkolenie. Niemal cały personel latający, kierownictwo uczelni oraz wyżsi oficerowie ze służb zabezpieczających i większość wykładowców stanowili Rosjanie. W Szkole byli także nieliczni przedstawiciele z armii przedwrześniowej i partyzantki, a później przybyło ponadto kilku oficerów lotnictwa pełniących wcześniej służbę na Zachodzie, m.in. Komendanci OSL płk nawig. Władysław Madejski i płk pil. Szczepan Ścibior. Od lata 1946 r. rozpoczęliśmy loty szkoleniowo-nawigacyjne, na bombardowanie i strzelanie powietrzne oraz praktyczne skoki spadochronowe. Po kilku miesiącach szkolenia osiągnąłem swój pierwszy lotniczy sukces. Otóż w październiku, lecąc jako nawigator na Po-2 z wysokości 1000 metrów wykonywałem bombardowanie na poligonie „Bonów”. Cel bombardowania stanowił krąg wyoranej ziemi o promieniu 50 m. Wewnątrz tego kręgu przeorano po przekątnych prostopadłych względem siebie dwa pasy ziemi, wyznaczając w ten sposób dokładnie centrum celu, które oznaczono wbitym w ziemię drewnianym palem. Przedwojenny regulamin poligonu stanowił, że ten kto trafił bombą dokładnie w ten pal będzie wyróżniony. W tym właśnie locie uzyskałem takie trafienie. Wobec powyższego komendant poligonu (przedwojenny podoficer) zameldował o tym zdarzeniu ówczesnemu Komendantowi OSL płk. nawig. W. Madejskiemu, który powrócił z Anglii. Na następny dzień zostałem wezwany do Komendanta Szkoły i wyróżniony 10-dniowym urlopem za bardzo dobre wykonanie bombardowania. Urlop wykorzystałem na początku listopada, odwiedzając Karpacz, Jelenią Górę i Kowary, gdyż mieszkało tam i pracowało wielu moich kolegów z partyzantki. Wspomnę jeszcze o innym, szczęśliwym dla mnie przypadku, który miałem także w locie na bombardowanie. Jako nawigator odbywałem lot na bombowcu nurkującym Pe-2. Zadanie bombardowania wykonywaliśmy do wspomnianego już celu za pomocą czterech bomb burzących FAB-100, lecz z wysokości 3000 m. Bomby należało zrzucić pojedynczo. Wykonaliśmy już sześć zajść, lecz żadna bomba nie spadła – uszkodzony był automatyczny zrzutnik. Przy siódmym zajściu podjęliśmy decyzję dokonania zrzutu salwą (wszystkie bomby jednocześnie) za pomocą mechanicznego zrzutnika. I tym razem również wszystkie cztery bomby trafiły w cel, a ich rozrzut był najmniejszy spośród wszystkich wykonujących lot na bombardowanie. Oczywiście nadal realizowany był proces dydaktyczny (szkolenie teoretyczne). Niekiedy wszyscy byliśmy angażowani do akcji społeczno-politycznych, jak np. do referendum ludowego w 1946 r. czy też wyborów do Sejmu Ustawodawczego w 1947 r., spotkań agitacyjno-propagandowych z ludnością oraz manifestowania siły i gotowości wojska do przeciwdziałania aktom terroru dokonywanym przez zbrojne podziemie lub walki z podziemiem gospodarczym (np. niszczenia bimbrowni). Starano się także, aby podchorążych skłonić do wstąpienie do partii (PPR), co udało się prawie w 100%. Mimo to co niedzielę chodziliśmy w szyku zwartym na mszę do kościoła w Irenie. Końcowe egzaminy z teorii i praktyki zakończono w listopadzie 1947 r., a promocja absolwentów (pilotów i nawigatorów) odbyła się 14 grudnia. Uroczystość była zorganizowana w hangarze lotniczym, w którym ustawiono ołtarz polowy pomiędzy dwoma samolotami szkolnymi UT-2 i odprawiono mszę świętą. Uczelnię ukończyłem z siódmą lokatą i uzyskałem stopień podporucznika. Dziesięciu najlepszych absolwentów zostało wyróżnionych zegarkiem szwajcarskim i książką „Ludzie 1 Armii” z dedykacją marszałka Michała Roli-Żymierskiego. Po promocji zostałem w OSL na stanowisku instruktora strzelania powietrznego. Na początku wraz z około 30 kolegami przeszliśmy odpowiedni kurs instruktorski, który dawał nam podstawy metodyki nauczania i poszerzał wiedzę ogólną. Chodziło w nim o to, abyśmy mieli podstawową wiedzę pedagogiczną do prowadzenia zajęć z podchorążymi, ale zapewne również o to, żeby przygotować własne kadry do szybkiego przejęcia stanowisk od Rosjan. Była to olbrzymia praca wykonana w dość krótkim czasie, gdyż do września 1949 r. pozostało w Szkole zaledwie 8 oficerów armii radzieckiej, a prawie 97% kadry OSL stanowili Polacy wyszkoleni po wojnie w kraju. Skalę tego wysiłku potęgował fakt, iż były to lata (koniec lat 40-tych i początek lat 50-tych ubiegłego wieku) bardzo znaczącego zwiększenia liczby podchorążych i intensywności ich szkolenia, gdyż narastał wyścig zbrojeń, sytuacja międzynarodowa uległa gwałtownemu pogorszeniu, wybuchła wojna koreańska, a zatem niezwykle dynamicznie rozwijało się wojsko, w tym lotnictwo i OSL. Jeśli idzie o początki mojej służby w Szkole, to były to lata obejmowania kolejnych stanowisk dydaktycznych (wykładowcy, starszego wykładowcy) i awansów (po czterech latach od promocji awansowałem do stopnia kapitana) oraz trudnej i ciężkiej pracy z podchorążymi (po kilkanaście godzin dziennie). Praca ta przynosiła mi jednak bardzo dużo satysfakcji. Ta swoista sielanka nie trwała długo, bo wraz z zaognieniem sytuacji międzynarodowej, w kraju, w tym w wojsku zaczęto poszukiwać wrogów i zdrajców ideałów socjalistycznych. Od jesieni 1950 r. byłem systematycznie wzywany do Wydziału Informacji Wojskowej OSL, gdzie poddawano mnie intensywnym przesłuchaniom. Z zasady prowadzono je nocą (od około 20.00, gdyż do 18.00 prowadziłem zajęcia z podchorążymi) i trwały one po kilka, a niekiedy nawet kilkanaście godzin. Podczas przesłuchań starano się udowodnić, że na terenie OSL istnieje zorganizowana organizacja podziemna, złożona głównie z byłych żołnierzy AK, która dąży do obalenia ustroju i przejęcia władzy, a całością kieruje były już (aresztowany w sierpniu 1951 r.) Komendant OSL płk pil. Szczepan Ścibior. Ja miałem być jednym z członków tego podziemia. Ciągle od nowa musiałem pisać swój życiorys, żądano ode mnie drobiazgowego odtwarzania wydarzeń z przeszłości; tak więc każdy życiorys dochodził do ponad 20-40 stron objętości. Starałem się zawsze pisać to samo i nie przyznawać się do stawianych mi zarzutów. Badania często nasilano i stosowano różne metody ich prowadzenia, w tym znęcanie fizyczne, psychiczne, a także prowokacje i ciągłą obserwację mojego zachowania, postaw, poglądów i kontaktów. Pod koniec grudnia 1952 r. (tuż przed Nowym Rokiem) podczas przesłuchania przez szefa szkolnej informacji wojskowej zostałem zaszantażowany kategorycznym stwierdzeniem: albo powiem wszystko szczerze, co wiem o wrogich działaniach wobec Ojczyzny i wtedy będę wolny, albo zostaję niezwłocznie aresztowany. W tej sytuacji przekazałem mu dane o znanym mi z 1948 r. kanale przerzutowym wojskowych z Polski do Izraela. Po tym fakcie, co zdumiewające, przesłuchania na informacji ustały. Nie oznaczało to końca mojego represjonowania. Oto bowiem równolegle z przesłuchaniami przez informację wojskową byłem również rozpatrywany na zebraniach partyjnych. Upomnienie partyjne otrzymałem w połowie 1950 r. za to, że bez zgody przełożonych zawarłem kościelny związek małżeński. Później zaś rozpatrywano moją sprawę przynależności do AK. Jak zwykle musiałem wielokrotnie opowiadać swój życiorys, zadawano mi wiele pytań, a część oficerów bardzo ostro mnie krytykowała. Stałem się oficerem podejrzanym i izolowanym towarzysko (środowiskowo). Wśród powszechnej nagonki i wrogości miały miejsce (niestety sporadycznie) również śmiałe zachowania szlachetnych ludzi, biorących mnie w obronę. W tym względzie bardzo mile wspominam wystąpienie majora Władysława Jagiełło (późniejszego generała), który wygłosił piękną mowę obrończą na jednym z zebrań partyjnych. W wystąpieniu swoim bronił nie tylko mnie, lecz wszystkich żołnierzy AK. Postawił pytanie, czy jako powstaniec warszawski on również jest zdrajcą Ojczyzny i narodu, a także czy są zdrajcami inni liczni członkowie AK, jego koledzy, a zwłaszcza ci, którzy oddali swoje życie za naszą wolność. Ostatecznie jesienią 1950 r. zostaję partyjnie ukarany naganą z ostrzeżeniem. Moja sprawa jednak się nie kończy, a dociekliwi „towarzysze” nadal ją drążą. Ciągle jestem nękany za działalność w AK, aż w lutym 1953 r. zostaję ukarany usunięciem z szeregów partii, co było równoznaczne z wydaleniem z wojska. Sądzę, że przeciąganie tej sprawy wynikało także z tych powodów, że brakowało kadr nauczycielskich do prowadzenia fachowych zajęć i dopiero po przygotowaniu zastępstwa wykonano zapewne wcześniej już podjętą decyzję dotyczącą mojej osoby. W okresie lat 1950-1953 zwolniono z OSL także kilkunastu innych oficerów za przynależność do AK. Z wojska zostałem zwolniony dyscyplinarnie (bez żadnej odprawy finansowej) 12 maja 1953 r. Mimo zadowolenia, że całość represji ze strony partii i informacji wojskowej tak się skończyła, z goryczą wspominam zachowanie większości ludzi, częstokroć bliskich sąsiadów i znajomych, którzy stali się całkowicie obojętni i zachowywali się, jakby mnie wcale nie znali – stałem się osobą obcą, nikt się do mnie nie odzywał. Wraz ze zwolnieniem z wojska stanął przede mną problem utrzymania rodziny, która wówczas składała się z czterech osób. Problem potęgowała konieczność niezwłocznego (w ciągu 10 dni) opuszczenia mieszkania służbowego przy lotnisku w Dęblinie na osiedlu „Pekin”. Znalezienie pracy nie było łatwe, gdyż szybko okazało się, że dostałem „wilczy bilet”; sugerowano mi podjęcie pracy traktorzysty w powstających lub już funkcjonujących PGR-ach na ziemiach odzyskanych. Od końca maja 1953 r. zatrudniony zostałem jako pracownik fizyczny (klasa robotnicza nie potrzebowała opinii polecających) w jednym z zakładów na warszawskiej Woli, a od września tego roku pracowałem jako nauczyciel w szkole zawodowej w Garwolinie, gdzie wkrótce otrzymałem mieszkanie. Po dwóch latach zostałem przeniesiony na stanowisko dyrektora ds. pedagogicznych w Technikum Mechanicznym w Grodzisku Mazowieckim. Po przemianach październikowych, w końcu 1956 r. napisałem pismo do Komisji Rehabilitacyjnej MON i od 20 lutego 1957 r. zostałem przywrócony do zawodowej służby wojskowej jako pomocniczy pracownik naukowy w Akademii Sztabu Generalnego WP w Rembertowie. Po ukończeniu studiów w ASG na Fakultecie Wojsk Lotniczych (1958-1961) zostaję skierowany do pracy w Wojskowej Akademii Politycznej (WAP) na stanowisko adiunkta Katedry Taktyki Ogólnej i Sztuki Operacyjnej Zespołu Wojskowego, gdzie wykładałem taktykę i sztukę operacyjną lotnictwa. Praca w WAP była o tyle zadawalająca, że współpracowała ona z wieloma uczelniami cywilnymi, których nauczyciele, zwłaszcza z Uniwersytetu Warszawskiego wykładali także na Banacha. Jednocześnie wykładowcy z WAP prowadzili zajęcia również w innych uczelniach. Częściowa/okresowa otwartość WAP także na różne teorie i poglądy pozwalała na przenikanie do niektórych struktur uczelni innej niż obowiązująca wówczas wiedza z przedmiotów ideologiczno-humanistycznych (jak np. naukowy komunizm, ekonomia socjalizmu itp.), co sprzyjało względnej swobodzie wypowiedzi i dość wszechstronnemu przygotowaniu absolwentów.

W swej pracy naukowo-dydaktycznej nigdy nie unikałem dyskusji nawet na tzw. najtrudniejsze tematy, jeżeli zostałem o nie zapytany przez słuchaczy WAP-u, jak też studentów politechniki, SGPiS-u (obecnie Szkoły Głównej Handlowej) i uniwersytetu, z którymi prowadziłem dużo zajęć. Mimo tego, że prowadziłem zajęcia związane z użyciem lotnictwa, to studenci wiedzieli, że jestem oficerem i stąd często pytano mnie o tzw. ciemne/przemilczane strony z historii ostatniej wojny. Dla przykładu podam, jak naświetlałem trudny wówczas temat tabu, czyli problem Katynia. Znałem dobrze ten problem nie tylko na podstawie przekazów rodzinnych i społecznych, ale również z literatury niemieckiej „Amtlishes Material zum Hassenmord von Katyn” oraz polskiej „Najnowsza historia polityczna Polski” W. Pobóg-Malinowskiego (Paryż 1953 r.), którą miałem w swojej biblioteczce od 1963 r., i wydawnictw z oficjalnymi poglądami polskimi i radzieckimi w tej sprawie. Odpowiadając na pytania o mord oficerów polskich w Katyniu omawiałem wyniki pracy komisji zorganizowanej przez Niemców, działającej od kwietnia do czerwca 1943 r. Następnie przechodziłem do pracy komisji radzieckiej jesienią 1943 r. i omówienia wydanego w styczniu 1944 r. raportu Komisji Specjalnej pod przewodnictwem prof. Nikołaja Burdenki. Mówiłem, że problem ten stał także na procesie w Norymberdze i nie został zamknięty. Wyjaśnienia swoje kończyłem konkluzją, że wnioski każdy student musi wysnuć sam i nie może oczekiwać, że udzielę ostatecznej/rozstrzygającej odpowiedzi. Nigdy nie zdarzyło się, aby ktoś z przełożonych pytał mnie w tej sprawie zarówno w WAP, jak i na uczelniach cywilnych, gdzie wielu studentów było dziećmi partyjnych prominentów sprawujących władzę w PRL. Sądzę, że społeczeństwo bardziej ufało obiegowym niż niektórym oficjalnym przekazom historii, co ułatwiało później na oddalenie tzw. socjalistycznego systemu społeczno-politycznego i transformację do gospodarki wolnorynkowej. Od września 1974 r. zostaję przeniesiony do Akademii Sztabu Generalnego WP, gdzie obejmuję stanowisko starszego wykładowcy personelu dydaktyczno-naukowego w Katedrze Taktyki Lotnictwa Oddziału Wojsk OPK i Lotnictwa. Do czasu odejścia do rezerwy w 1979 r. prowadzę zajęcia głównie z metodyki szkolenia taktyczno-operacyjnego, współpracując z prof. J. Machurą (kierownikiem katedry) i gen. Z. Żarskim (komendantem oddziału), późniejszymi prezesami Oddziału Warszawsko-Mazowieckiego Stowarzyszenia Seniorów Lotnictwa Wojskowego RP.

I na koniec swych lotniczych wspomnień jeszcze jeden epizod – w początkowym okresie stanu wojennego (po około dwóch latach przebywania na emeryturze) otrzymałem pisemną propozycję z rejonowej Komendy WKU, aby poprzeć czynnie WRON i zaciągnąć się ponowie do służby wojskowej, oczywiście na nowych warunkach. Zdecydowanie oddaliłem tę propozycję. Etos lotniczej służby, a także emocjonalny stosunek do tego, co minęło i do tego, co dalej stanowi o sile naszego lotnictwa i państwa jest wartością trwałą, która mi towarzyszy mimo sędziwego wieku (mam wszak 97 lat). Stanowią one źródło wiary i poczucia dobrze spełnianych powinności wobec Ojczyzny. Przejście do rezerwy, a później w stan spoczynku nie oznaczało mego wyłączenia się z aktywności społecznej. Swą działalność nie ograniczałem tylko do uczestnictwa w pracach Oddziału naszego Stowarzyszenia Seniorów Lotnictwa Wojskowego RP. Z poświęceniem i pasją włączyłem się w działalność stowarzyszeń kombatanckich. Aktywność kombatancką rozpocząłem już wcześniej; od marca 1967 r. zostałem bowiem przyjęty do Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD) i zostałem członkiem Koła nr 13 w Rembertowie. Przez 5 lat pełniłem w nim (obecnie jest to związek Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych) funkcję sekretarza, a następnie przez kolejne kilkadziesiąt lat byłem jego prezesem.

Przez cały czas starałem się stawiać jako zadanie priorytetowe dla naszego koła takie przedsięwzięcia, jak: przywrócenie godności ludziom, którzy mieli za sobą ciężkie przeżycia wojenne i powojenne, w tym lata więzienia i ciężkich represji; przywrócenie społeczeństwu i upamiętnienie miejsc zbrukanych krwią i męczeństwem zlokalizowanych w Rembertowie (i najbliższej okolicy); krzewienie patriotyzmu, w tym wśród młodego pokolenia oraz troskę o kombatantów będących w potrzebie. Wiedziałem wszak, że ludziom tym należy się wszechstronna pomoc i opieka, a szczególnie jest im potrzebne przełamanie nieufności i zaleczenie ran psychicznych. Trzeba przy tym pamiętać, że wielu tych ludzi po wyzwoleniu brało udział w zbrojnym podziemiu „Wolność i Niezawisłość” (WiN).

Oto kilka przykładów z mojej działalności w tym obszarze. Latem 1979 r. nawiązał ze mną kontakt płk hr. Jan Zamoyski „Florian”, żołnierz AK, któremu odmówiono przyjęcia do ZBoWiD w Kole dzielnicy Mokotów. Ten bardzo szlachetny człowiek, który wiele wycierpiał w PRL-u (10 lat więzienia), miał wielkie zasługi z lat okupacji, kiedy ratowano dzieci Zamojszczyzny, a także przerzucano z Polski do Francji zbiegłych z niewoli jeńców francuskich, głównie oficerów. Za te czyny płk hr. Jan Zamoyski został odznaczony Krzyżem Komandorskim Republiki Francuskiej. Moralne krzywdy temu zasłużonemu kombatantowi zostały szybko wynagrodzone. Jeszcze w 1979 r. został przyjęty do Koła ZBoWiD w Rembertowie i wkrótce odznaczony Krzyżem Oficerskim OOP. Notabene tylko w latach 1970-1990 w kole tym ponad siedemdziesięciu jego członków zostało odznaczonych orderami państwowymi (Krzyżem Kawalerskim i Krzyżem Oficerskim OOP).

Jeśli zaś idzie o upamiętnianie i przywracanie pamięci miejsc walki i męczeństwa, to zasygnalizuję jedynie dwa epizody z mojej działalności. Otóż na terenie Rembertowa w czasie okupacji niemieckiej istniało siedem obozów jenieckich, obozów pracy itp., w tym na tzw. „Pocisku” (przedwojennym zakładzie produkcyjnym amunicji) przy ulicy Marsa były ich trzy. „Tradycje obozowe” na „Pocisku” nie minęły wraz z wyzwoleniem. Po wkroczeniu Armii Czerwonej zorganizowano tu Obóz Specjalny NKWD nr 10, gdzie więziono członków AK, NSZ i innych sił partyzanckich przed ich wywiezieniem na Syberię. W maju 1945 r. oddział AK z Obwodu Mińsk Mazowiecki rozbił obóz, a część jeńców i więźniów zdołała uciec przed niechybną śmiercią. Uznałem więc konieczność przywrócenia pamięci społecznej tej historii Rembertowa. Po dwóch latach, mimo wielu trudności i przeszkód, w 1992 r. Pomnik Więźniów Obozu NKWD w Rembertowie został odsłonięty i spełnia on do dzisiaj dobrze swoją rolę, będąc miejscem zadumy i wielu uroczystości patriotycznych. Inny przykład to budowa i odsłonięcie pomnika upamiętniającego absolwentów i wykładowców Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie i Wielkiej Brytanii, Centrum Wyszkolenia Piechoty i Akademii Sztabu Generalnego WP, którzy stali się ofiarami terroru stalinowskiego. Pomnik usytuowano na terenie Akademii Obrony Narodowej (obecnie Akademii Sztuki Wojennej), gdzie w sposób szczególny historia splata się z teraźniejszością. Na płycie pomnika umieszczono nazwiska 16 oficerów WP, którzy zostali zamordowani za to, że byli patriotami i zostali uznani za zagrożenie dla planów podporządkowania naszego kraju obcej potędze. Wśród nich m.in. są wyszczególnieni: płk pil. Szczepan Ścibior (Komendant OSL w Dęblinie), płk pil. Bernard Adamecki (Komendant Technicznej Szkoły Lotniczej) oraz płk obs. Józef Jungraw i ppłk obs. Zygmunt Sokołowski (wykładowcy taktyki lotnictwa w ASG WP).

Aby nie zanudzać Czytelników opisem dalszych swoich dokonań podam tylko wykaz miejsc pamięci, które z mojej inicjatywy i przy moim aktywnym udziale zostały upamiętnione: Tablica dziesięciu rozstrzelanych 26.06.1944r. mieszkańców i Harcerzy „Zawiszaków”; odsłonięta 19.10.1980r. w LI Liceum Ogólnokształcącym w Rembertowie Pomnik Obrońców Radiostacji AK w Rembertowie; odsłonięty 26.09.1982r. Pomnik Więźniów Obozu NKWD nr 10 w Rembertowie; odsłonięty 21.05.1995r. Monument wojny polsko-bolszewickiej w 1920r.; odsłonięty 15.08.1986r. Pomnik Pamięci żołnierzy 1DP im. T. Kościuszki; odsłonięty na cmentarzu 28.10.2004r. Tablica Pamiątkowa ODK Pomnik rozstrzelanych mieszkańców Rembertowa; odsłonięty 20.06.2004r. Rondo im. gen. A. Emila Fildorfa ps. “Nil”; oddane do użytku 1.10.2005r. Tablica upamiętniająca miejsce, gdzie w latach1935-1941 stał Pomnik Marszałka J. Piłsudskiego; Pomnik Pamięci Straconych Oficerów WP w okresie stalinowskiego terroru (absolwentów i wykładowców WSzW, CWP i ASG WP); odsłonięty 20.11.2011r.

Opublikowałem także książkę „Zapomniana Placówka. Wspomnienia i refleksje żołnierza AK kompanii Kunów ziemi opatowsko-sandomierskiej”, która stanowiła podstawę do opracowania niniejszych wspomnień. Byłem ponadto redaktorem książki „Miejsca Pamięci Gminy Rembertów”. Jestem również współautorem albumu „I stał się Cud nad Wisłą” oraz kilku innych opracowań zwartych, a także ponad 40 informatorów historycznych, artykułów i publikowanych komunikatów/referatów o tematyce patriotycznej, wspomnieniowej i kombatanckiej. Niektóre z nich zostały uhonorowane w konkursach okolicznościowych, jak np. Trzy sierpnie Komendanta Ścibiora czy też Meandry mojej służby wojskowej.

W swej działalności społecznej, która dawała mi wiele satysfakcji i dumy z tego co czyniłem, często towarzyszyła mi przychylność różnych instytucji i innych ludzi, ich życzliwość i bezinteresowne wsparcie. Chwała tym szlachetnym, którzy mi dopomagali w dziele upamiętniania Miejsc Walki i Męczeństwa. Niestety zdarzały się także postawy nieprzychylne, nacechowane egoizmem, próbami zakłamywania historii, a niekiedy nawet wręcz wrogością. Na szczęście było ich mniej (a z czasem coraz mniej), co daje nadzieję na postępujące sukcesy w walce o Prawdę i Pamięć.

Zmarł 31 października 2020 r. i został pochowany na cmentarzu w Rembertowie przy ul. Grzybowej.

Źródło: Oddział W-M SSLW RP