Recogne – niewielka belgijska wioska zabudowana kamiennymi domami i budynkami gospodarczymi rozmieszczonymi wzdłuż głównej drogi i nielicznych pobocznych szlaków, łączących tę mieścinę z innymi przejawami cywilizacji. Wydawało by się, iż jest to kolejny z wielu podobnych punktów na mapie świata, niewyróżniających się niczym specjalnym. Z pewnością przeciętny podróżujący ograniczyłby swoją uwagę do zapoznania się z mijanymi tablicami informującymi o początku i końcu tego kolejnego etapu na trasie jego przejazdu. Ocena ta zmieniła by się pewnie pod wpływem uwzględnienia aspektu historycznego. Na przełomie 1944 i 1945 r., Recogne stała się areną jednego z osławionych epizodów tzw. „bitwy o wybrzuszenie”- obrony odciętego węzła drogowego Bastogne. To właśnie tu i w okolicznym Foy spadochroniarze 101. Dywizji Powietrznodesantowej czy żołnierze 10. Dywizji Pancernej ukuli swoją legendę.
SH Wielka Czerwona Jedynka już od 2009 r. corocznie zmierza do Belgii, by uczestniczyć w oficjalnych obchodach kolejnych rocznicy walk prowadzonych w Ardenach. Tym razem podzieliliśmy nasz wyjazd na dwa etapy. Jako że główną osią naszych zainteresowań jest historia 1st Infantry Division, na początku obraliśmy za cel naszej wyprawy północny odcinek frontu ardeńskiego, niekiedy zwanego sektorem Elsenborn. To tu między Bullingen a Butgenbach Wielka Czerwona Jedynka prowadziła zaciekłe walki z m.in. 12. Dywizją Pancerną SS „Hitlerjugend”, które zakończyły się dla niej nieomal katastrofą. Dopiero ostatnia linia obrony oparta o sztab dywizji zdołała w kluczowym momencie powstrzymać niemieckie natarcie, dając tym samym Amerykanom możliwość odzyskania kontroli, a w perspektywie kilku dni- również i inicjatywy. Cena tych zmagań była wysoka dla obu stron. Co warte podkreślenia, Belgowie i Amerykanie pieczołowicie dbają o zachowanie pamięci o tych wydarzeniach. W każdej mijanej wiosce czy mieście w honorowym miejscu można napotkać głazy, tablice czy pomniki upamiętniające bohaterów z tamtych lat. Innym smutnym świadectwem poświęcenia żołnierskiego są cmentarze wojenne, a wśród nich największa nekropolia US Army w Europie mieszcząca się w Henri Chapelle. To tutaj skierowaliśmy się wraz z naszą wartą honorową, by oddać cześć sierżantowi Owczarczakowi, żołnierzowi 18 Pułku z 1 Dywizji o polskim pochodzeniu, którego grób adoptowało nasze Stowarzyszenie. Dla nas Polaków zawsze zadziwiającym faktem jest ilość polsko brzmiących nazwisk poległych Amerykanów, które setkami – jak nie tysiącami – wyryto na płytach nagrobków. Znajdzie się na nich zawsze tak swojski brzmiące przykłady jak Kowalski, Nowak czy Puszaty. Nie bezpodstawne są głosy badaczy polonijnych, którzy uważają iż to właśnie Polonia byłą tą z mniejszości amerykańskich o stosunkowo najwyższym procentowym udziale członków w służbie na rzecz sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych.
Poza uroczystościami poświęciliśmy nieco czasu na zwiedzanie placówek muzealnych, aczkolwiek w tym miejscu wypadało by przejść do meritum relacji – opisu wizyty w Recogne. Idea rekonstrukcji w wydaniu belgijskim zakłada nieco inne podejście niż ma to zazwyczaj miejsce w Polsce. W trakcie imprezy trwającej przez trzy dni każdy jest przydzielony do określonej drużyny, otrzymuje swojego NCO (podoficera), przez którego to przechodzą wszystkie dyspozycje od sztabu. Stopnie funkcyjne posiadają wyłącznie osoby, które faktycznie mają do wykonania określone zadania. Reszta osób obligatoryjnie staje się szeregowymi. Każdy z oddziałów ma wyznaczone swoje zadanie. Przykładowo, Squad 1 otrzymał rozkaz załadowania na ciężarówki i jak się okazało miał za zadanie dokonać rekonesansu w lesie nieopodal wioski. Zaraz po sprawdzeniu sytuacji i złożeniu odpowiedniego meldunku został zluzowany, by Squad 2 mógł zająć się przygotowaniem pozycji obronnych. Co ciekawe większość aktywności odbywała się wyłącznie przy udziale rekonstruktorów. Publiczność pojawia się dopiero ostatniego dnia, kiedy to mogła podziwiać efekt ostatnich dwóch dni prac- inscenizację walk obronnych toczonych przez 501 PIR (Parachute Infantry Regiment) w styczniu 1945 r. o Recogne. Sama inscenizacja składała się z trzech etapów. Pierwszy stanowił atak niemiecki na pozycje amerykańskie z udziałem Pantery (czołg będący repliką użytkowaną przez SRH AA7; mieliśmy okazję pośredniczyć przy ściąganiu tego pancernego sprzętu z Polski). GI pod naporem nieprzyjaciela, musieli opuścić swoje okopy i wycofać się do wioski, co nie było łatwym zadaniem chociażby ze względu na roztopy i utrudnienia serwowane przez naturę. Dopiero co przed inscenizacją wylewaliśmy wodę z okopów, która sięgała pasa, a samo pole było tak nawodnione, że z każdym krokiem buty grzęzły w błotnistej breji. W trakcie drugiego etapu doszło do przegrupowania oddziału. Osłabieni stratami w postaci poległych, wziętych do niewoli i rannych, w pośpiechu załadowaliśmy się na ciężarówki Dodge i ruszyliśmy umykając niemieckim ariergardom, poza rejon wioski. Po kilkukilometrowej jeździe boczną drogą okrążającą Recogne, zajęliśmy pozycję na wzgórzu przed jej obrzeżam. Na miejscu zastaliśmy broń wsparcia w postaci działa kalibru 57 mm, moździerzy i karabinów maszynowych na samochodach. Po sygnale nadanym przez radio nastąpił nasz atak. Trzy drużyny piechoty wyległy na otwartą przestrzeń z trzech różnych kierunków. Po chwili biegu przez kilkaset metrów otwartej połaci dotarliśmy do niemieckich transzei. Tym razem to Amerykanie byli górą. Po krótkiej chwili penetrowania pobojowiska i sformowania kolumn jenieckich, NCO zebrali swoich podwładnych. Nadeszły nowe rozkazy. Ponownie pojawił się transport samochodowy i nasze drużyny, wzmocnione o posiłki, wyruszyły na nowe pozycje wyjściowe. O ustalonej godzinie z trzech stron nastąpił na samą wioskę. Walki toczyły się na jej ulicach, między jej zabudowaniami, a także… w niektórych pomieszczeniach. Warto w tym momencie przypomnieć anegdotę jednego z naszych kolegów, który pod wpływem animuszu bojowego, przykładem poprzedzającego go kolegi wszedł do czyjegoś domu. Ku jego zdziwieniu, w środku belgijska rodzina konsumowała obiad, a tymczasem francuski rekonstruktor najspokojniej na świecie odgrywał rolę snajpera na piętrze ich domu. ..
Za każdym razem wyjazd do Belgii uświadamia nam choć w części horror, jaki niosła ze sobą wojna. Po trzech dniach zamarzania, moknięcia, taplania się w błocie, bez współczesnych wygód, możliwości nawet umycia się, ogrzewania się tylko przy koksowniku stojącym przed miejscem postoju, gdy domem jest nieszczelna stodoła, a za posłanie wystarczy warstwa siana pod śpiworem, człowiek nabiera większej pokory i dystansów do bieżących problemów. A była to zaledwie namiastka tego, z czym musieli borykać się bohaterowie tamtych dni, walczący o swoje życie.
Często zarzuca się rekonstruktorom, że ‘bawią się w wojnę’. Pozwolę sobie zacytować weterana 101 Dywizji Powietrznodesantowej, który tak skomentował (i to po polsku!) nasze pamiątkowe zdjęcie na jednym z portali społecznościowych (tekst pozostawiony bez ingerencji):
Wygląda to bardzo dokładne. Czuję chłód ponownie tylko patrząc na to. 68 lat temu siedziałem w rowie koło Recogne szczeliny w naszym położeniu G Spółki zastanawiasz co Niemcy rzucą się na nas następny. Bądź dobrej pracy rekonstrukcji. My kilka pozostałych członków pokolenia WWII doceniam to, co robisz.
Jim „Pee Wee” Martin – „Toccoa Original”
G Firma / 506-cie PIR / 101-sze Airborne Division – WWII
Więcej informacji o grupie na http://www.bigredone.pl/
Tekst: Michał Kowalski
Zdjęcia: via SH Wielka Czerwona Jedynka, Jarosław Niedzielski, Sylwia Tokarska