Misja w Afganistanie to nie tylko patrole bojowe, ale również szereg ludzi znajdujących się nieco w cieniu.
Choć na drugiej linii ich orla jest nie mniej ważna niż oddziałów pokazywanych w informacjach telewizyjnych. To oni stanowią kościec każdej ekspedycji i zapewniają sprawne funkcjonowanie naszych kontyngentów. Od początku XI zmiany na helipadach polskiej bazy odbyło się ponad 7750 operacji lotniczych. Wszystko przebiega sprawnie i bezpiecznie dzięki wytężonej pracy naszych żołnierzy.
Poniżej zamieszczamy relację z tej trudnej służby pióra Dominiki Karasek udostępnioną dzięki uprzejmości kpt. Marcina Gila
ŻOŁNIERZE Z BUFFALO
Vodka, Dragon, Holly Mess, Barbarian, Big Fat Boy, Houdini, Bad Bat… – tzw. „callsign” to nazwy przypisane statkom powietrznym, które lądują w Wojskowym Porcie Lotniczym w Ghazni.
A „Buffalo Tower” to załoga polskich kontrolerów lotów z WPL. Czuwają nad bezpiecznymi startami i lądowaniami śmigłowców w przestrzeni powietrznej o średnicy 9,3 km i wysokości 300 m.
Dowodzony przez kpt. Sławomira Koczaja WPL obsługiwany jest przez czterech kontrolerów i trzech asystentów. Kontroler kieruje lotami, czyli bezpośrednio komunikuje się z załogą, zapewnia śmigłowcom bezpieczną przestrzeń powietrzną. W tym czasie asystent koordynuje pracę z Centrum Operacji Taktycznych, artylerią, saperami, sekcją łącznikową i z operatorami bezzałogowych statków powietrznych. Zespół na misję kompletowano tak, aby każdy asystent mógł w razie potrzeby zastąpić kontrolera i samodzielnie pełnić służbę na wieży. W skład WPL wchodzi również drużyna elektroświetlna zabezpieczająca oświetlenie pasa startowego oraz czterech tzw. „radzików” czyli radiotelefonistów odpowiedzialnych za prawidłowe funkcjonowanie radiostacji.
Lądowisko w Ghazni ma cztery kierunki podejścia. Natężenie ruchu lotniczego rośnie ze zmiany na zmianę. Tylko w czerwcu obsłużono ponad 3,2 tys. statków powietrznych, czyli niewiele mniej niż podczas całej IV zmiany. Dla większości członków załogi to nie pierwsze spotkanie z wieżą w Ghazni. Służyli już tu wcześniej w ramach VII zmiany. Często porównują miejsce, sytuacje, warunki służby. Jest wiele różnic. Dlatego można powiedzieć, że po przyjeździe poznawali lotnisko na nowo: „Zawsze priorytetem jest, jak zaczynamy zmianę, żeby każdy kto siądzie za trupkę najpierw był oczytany i osłuchany z korespondencją. Im więcej ma wiadomości o lotnisku, o typach statków powietrznych, tym lepiej sobie poradzi.” – podkreśla kpt. Rafał Zajkowski – szef sekcji ruchu lotniczego.
Tzw. „trupka”, czyli mikrofon do prowadzenia rozmów z pilotami jest częścią radiostacji – podstawowego narzędzia pracy kontrolera. To przez nią słychać pilotów z różnych zakątków świata. Zrozumienie uniwersalnego w lotnictwie języka angielskiego akcentowanego przez Kolumbijczyków, Francuzów, Czechów… wymaga od nich specyficznych zdolności lingwistycznych. Jak się okazuje, wyjątkowo trudne jest rozszyfrowanie dialektu Teksańczyków. Jednak prawdziwe wyzwanie to komunikacja z Afgańczykami: „Do tej pory w ogóle nie mówili po angielsku. Była taka sytuacja, że widziałem, że leci afgański śmigłowiec, ale się nie zgłasza. Potem opracowaliśmy taką frazę i rozpowszechniliśmy wszystkim kolegom amerykańskim i ostrzegaliśmy „afghan traffic without radio contact”, czyli ruch afgańskich śmigłowców bez kontaktu radiowego. Zdarzało się tak, że kontroler biegł do pilota i tłumaczył mu wszystko językiem ciała. Ale napisaliśmy im parę komend, jak się meldować i dajemy radę.” – wspomina kpt. Zajkowski.
Tutaj nie ma mowy o komforcie porównywanym do służby w Polsce. W kraju loty są wcześniej zaplanowane. Znane są godziny startów i lądowań. Łatwiej jest rozłożyć ciężar pracy: „Można wcześniej wypełnić pasek lotów. Mamy większe poczucie kontroli, a tu wszystko dzieje się na żywo.” – tłumaczy kpt. Sławomir Koczaj – szef WPL. Wspomniane paski postępu lotów pomagają kontrolerowi wyobrazić sobie sytuację w powietrzu. Każdy statek powietrzny jest opisany, a jego ułożenie odzwierciedla pozycję w przestrzeni. W warunkach afgańskich kontrolerzy wypracowali własny system sporządzania notatek, które spełniają podobną funkcję. Ta prosta metoda ma przewagę nad nowoczesnymi programami komputerowymi – nigdy się nie zawiesi, nie skasuje, gdy niespodziewanie zabraknie prądu.
Ale kontrolerzy muszą liczyć przede wszystkim na siebie – na zdolność orientacji przestrzennej, koncentracji i do wytężonej pracy umysłowej w sytuacjach stresogennych. Najmniejszy przejaw zdenerwowania może zakłócić spokój pilota. Wiedzą, że trzeba zachować stalowe nerwy, nawet gdy kierują lotem czterech, a nawet sześciu śmigłowców w jednym czasie, saperzy przeprowadzają w rejonie bazy kontrolowaną detonację, lub zaplanowano strzelanie artylerii. W nadzorowanej przestrzeni odbywają się również loty słabo widocznych bezzałogowych statków powietrzny. Dodatkowo pracę kontrolera komplikuje zmienna na tych wysokościach pogoda. Jak trafnie ujmuje kpt. Zajkowski: „Trzeba umieć kontynuować pracę w stresie. Nie poddawać się panice i ogarniać rejon w trzech wymiarach.” Stała świadomość, że kontroler odpowiada za bezpieczeństwo załogi i pasażerów nie może przytłaczać. Do tego dochodzą sytuacje, które w kraju można przećwiczyć tylko na symulatorach: „Na jednej z poprzednich zmian kontroler nie zostawił śmigłowca bez łączności z wieżą podczas ostrzału bazy. To są trudne decyzje, bo wtedy twoje miejsce jest w schronie.” – wspomina kpt. Koczaj. Teraz kontrolerzy zabezpieczeni są i na taką ewentualność. Radiostację zamontowano również w schronie tuż przy wieży. Wspomniane notatki można łatwo przenieść i kontynuować pracę pomimo braku widoku na lotnisko.
Przyznają, że czasem spotykają się z niezrozumieniem ze strony kolegów. Kto nie był na wieży może mieć mylne wyobrażenie, że praca kontrolera to siedzenie przy radiostacji i pogawędki z pilotami. W rzeczywistości często zdarzają się takie dyżury, po których wyczerpanie fizyczne i umysłowe wyklucza kontrolera z jakiejkolwiek służby: „Czasem wymaga to od ciebie takiego skupienia, jakbyś rozwiązywał najtrudniejszą łamigłówkę, a do tego zdajesz sobie sprawę, że to nie jest gra, że leży na tobie ogromna odpowiedzialność za ludzi, za drogi sprzęt. Po takim 24 godzinnym dyżurze można zapomnieć własny PESEL.” – mówi por. Paweł Górski – jeden z członków załogi „Buffalo Tower”. Dlatego, po służbie obowiązkowym punktem jest odpoczynek i relaks. Również na wieży, kiedy natężenie ruchu lotniczego spada, każdy próbuje myślami odlecieć gdzie daleko: „Ktoś napisze maila do dziewczyny, ktoś pójdzie zapalić, albo po prostu zamknie na chwilę oczy i pomyśli o czymś przyjemnym. A jeżeli znowu rozlega się 10 głosów na raz, to siadasz i znów się spinasz.” – dodaje porucznik.
Tekst: Dominika Karasek
Zdjęcia: Dominika Karasek, Marcin Gil (MG)
Źródło: PKW Afganistan